czwartek, 21 kwietnia 2016

Od Pakt - Misja 1

 Po męczącym dniu na siłowni postanawiam wyjść na patrol. Wędruję ulicami, rozglądając się uważnie. W Fairnease trwa normalne popołudnie, nic nie zakłóca ogólnego porządku. Ludzie jeżdżą swoimi maszynami po drogach, ich młode bawią się w parku, ganiając i przewracając na ziemię, albo wymachując kolorowymi przedmiotami przypominającymi mniejsze wersje maszyn dorosłych. 
 Docieram do jakiegoś sklepu, najprawdopodobniej spożywczego. Zza drzwi dobiega do mojego nosa przyjemny zapach mięsa. Jednak mijam budynek. Nie jestem tu po to, by się objadać ~ myślę. 
 Za mną nagle rozlega się krzyk. Odwracam się błyskawicznie i widzę ludzką samicę ze szczenięciem. Trzyma plastikową reklamówkę, którą wyrywają jej dwa psy. Trzeci z głośnym warczeniem odciąga ludzkie szczenię. 
 Nie pytam dlaczego, ani po co. Reaguję. Bo to właśnie należy do moich obowiązków. 
 Chronię ludzi. 
 Rzucam okiem na sytuację ludzkiej samicy. Najwyraźniej nieźle sobie radzi, bo okłada psy jakimś ciemnym przedmiotem z dwoma uchwytami, rozglądając się ze strachem za swoim młodym. Przy każdym ruchu w środku coś grzechocze. 
 Szczeniak nie radzi sobie, tak jak matka. Przerażony, próbuje obejść psa, jednak tamten jest dorosłym samcem i widać, że nie da się łatwo oszukać. Szczerzy kły w parodii uśmiechu. 
 Podbiegam z boku i rzucam na przeciwnika. Nie zwalam go z łap, bo waży na pewno o dobre dwadzieścia kilo więcej ode mnie, ale przynajmniej udaje mi się go zdezorientować i nieco odepchnąć. Szczenię patrzy na nas zapłakanymi oczami. Czasem naprawdę żałuję, że nie umiem mówić ludzkim językiem. Warczę więc tylko, mając nadzieję, że się przestraszy i ucieknie, skoro już nic nie blokuje mu drogi. 
 Gdzie tam. 
 Najwyraźniej mam do czynienia z niezłym tłumokiem, bo stoi i patrzy na mnie z rozdziawionymi ustami. No, w moim świecie nie przeżyłbyś pięciu minut ~ myślę. 
 Samiec, w którego uderzyłam zdążył już dojść do siebie, nie mam więc czasu dalej zajmować się dzieciakiem. Okręcam się i wbijając przednie łapy w jego brzuch, jednocześnie łapię za gardło zębami. Wyprężam ciało do tyłu i słyszę jęk, gdy pazury przecinają wrażliwą skórę. Nie mam siły dalej go trzymać, tak więc sprzymierzam się z siłami fizyki i robię piruet, w ostatniej chwili wypuszczając szyję delikwenta z uścisku szczęk. Manewr nie działa, tak jak bym sobie tego życzyła, bo pies jest ciężki, ale i tak uderza z satysfakcjonującym moje uszy dźwiękiem o ścianę. I już się nie podnosi. 
 Jeden zero dla mnie. 
 Widzę jednak, że dalsza pomoc nie jest potrzebna, bo ludzka samica poradziła sobie sama ze swoimi przeciwnikami. Dwa psy odbiegają z uszami przytulonymi do czaszki i ogonami plączącymi się pomiędzy łapami. Podbiega do swojego młodego i oboje zaczynają coś szybko mówić, przytulając się, a ja nie rozumiem ani słowa. Szczeniak w pewnym momencie wskazuje na mnie, patrząc na matkę, a ja wiem o czym mówi, gdy ona grzebie w torbie i rzuca mi kawałek jakiegoś mięsa, szczerząc zęby. 
 Jak ludzie to nazywają? Ach tak, uśmiech. 
 Nie czekając, aż się rozmyśli, biorę w zęby podarunek i odchodzę w jakieś spokojniejsze miejsce, by go zjeść. Może nie będzie tak źle, młody. W końcu jesteś synem swojej matki, a ona wie, jak sobie radzić w życiu ~ myślę z rozbawieniem, przypominając sobie przerażony wyraz twarzy szczeniaka.
- Baza, zgłoś się. Tu agent numer dziesięć. Atak na ludzi w południowej części miasta. Zagrożenie zneutralizowane. Powtarzam, zagrożenie zneutralizowane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz