piątek, 29 kwietnia 2016

Event: Od Unguli c.d. Leili

Wspaniale. Trafiła mi się towarzyszka wariatka. Oczywiście nie wybrała żadnej prostej przyjemnej ścieżki, tylko oczywiście tą która biegła przez dolinę żmii, bo jej się smoki oglądać zachciało. Stwierdziłam, że będąc tą bardziej odpowiedzialną częścią ekipy muszę zadbać o nasze bezpieczeństwo. Zanim więc wkroczyłyśmy między skały ignorując propozycje bliższego poznania się szepnęłam.
- Nic nie mów!
Zaczęłyśmy na palcach przedzierać się przez piaszczyste i jak dla mnie nadto nasłonecznione grunta. Gdzie nie gdzie z ziemi wyrastały małe, rachityczne, bezlistne drzewka i krzewy wczepiające się drapieżnie korzeniami w niegościnną, spękaną ziemię. Denerwowały mnie chrzęszczące kroki Leili, która zajęta podziwianiem uśpionych gadów zupełnie nie zwracała na to uwagi. Po za tym i tak nie wiele mogła zrobić stąpała dość lekko, ale też była cięższa ode mnie. Szła przed siebie oglądając się na boki, a ja nie zwracałam jej uwagi bo wolałam nie mącić dodatkowo spokoju tego miejsca. Nagle dostrzegłam przed nią dziwną zielonkawą kałuże.
- Uważaj - wrzasnęłam odruchowo i rzuciłam się, by ją zatrzymać. Padłyśmy na ziemię nad bulgocącą kałużą jadu.
- Dzięki! - Szepnęła oddychając ciężko. Wstałam i otarłam pot z czoła.
- Dobrze, że nic ci nie jest, ale musimy...
Nie dane było mi skończyć bo w jaskini coś dużego poruszyło się i razem ze snopem skał w górę wystrzelił potężny łeb węża.
- No i proszę - westchnęłam - teraz możesz napatrzeć się do woli
- Chyba raczej wolę taktyczny odwrót
- Zgadzam się - odparłam cofając się w ślad za nią
Biegłyśmy naprzód śmiało omijając wystające skały, zręcznie przeskakując ogony pozostałych węży. Wreszcie wbiegłyśmy w jakiś zaułek i zorientowałyśmy się, że tu droga się kończy. Za nami była ściana skał. Już słyszałyśmy ciężkie cielsko prześlizgujące się przez kanion. Już wychylała się zza rogu, gdy nagle coś go zatrzymało dopiero teraz dojrzałyśmy, iż krępują go grube łańcuchy. W moich myślach pojawiło się pytanie "dlaczego?". Zaraz jednak moje myśli zaprzątnęła zgoła inna sprawa. Zwierzak syknął wściekle i pluną w naszą stronę jadem. Skała w którą trafił pocisk zawrzała. Spojrzałyśmy na siebie przerażone i wcisnęłyśmy się w skalną szczelinę, by jakoś się osłonic. Zaczęłyśmy zastanawiać jak się wydostać, gdy nagle ponad naszymi głowami rozległ się szum. Na skale z głośnym hukiem wylądował ogromny złoty smok.
Powiódł wokoło dumnym spojrzeniem. Wyglądało jakby coś zamierzał powiedzieć. Ukradkiem włączyłam tłumacz i dałam znać suczce by uczyniła to samo. Usłyszałyśmy głos przypominający odgłos zbliżającej się burzy. 
- Kto śmie naruszać mój spokój!? Naprawdę, że też kazali mi się z wami użerać. Rufus do jamy, no już! Reszta jeśli ośmieliła się opuścić swoje stanowiska przy "skarbach" też! Bo was wszystkich po przykuwam.
<Leila? Ujawnimy się, czy już masz dość znajomości ze smokami. I przepraszam, że tyle to trwało>

Event: Od Tormenty do Fortis, Pakt

Smoczyca wzleciała w powietrze. Jaskinia się zatrzęsła. Już po chwili zaczęła się zawalać. 
-Wiejemy!!!-Krzyknęłam i popędziłam w stronę wyjścia. No tak... Ale gdzie jest wyjście? Zaczęłam biegać po całej komnacie. Przy okazji spoglądając z ukosa na smoczycę która cały czas machała ogonem w stronę Pakt. Westchnęłam, już miałam się poddać, ale zobaczyłam dziurę. Czarną i mroczną dziurę. 
-Dalej!-Wrzeszczałam widząc jak kamienie próbują zabić moje... Koleżanki? Wskoczyłam do dziury. Myślałam że od razu poczuje ból od spadnięcia, ale nie było takich oznak. Nawet z otwartymi oczami nie mogłam nic zobaczyć. Jedynie ledwo widoczne zarysy ciał Pakt i Fortis. Zdziwiona dalej spadałam. 
-Co jest?-Usłyszałam głos Pakt. Słyszałam jak szamota się w powietrzu-Czy my w ogóle spadamy?-Spytała ponownie suka.
-Najwyraźniej tak-Odpowiedziała Fortis, jakby z trudem łapiąc powietrze.
-Na pewno...-Nie zdążyłam dokończyć. Zobaczyłam dół. A raczej świecące wielkie jaja smoków. Przeleciałyśmy obok nich. Chwila... Jeżeli obok nich przeleciałyśmy, to one latały? To wydawało się podejrzane. Nagle zobaczyłam po bokach jaskinie, a cała dziura zrobiła się kilka razy większa. Już po chwili usłyszałam ryk. Już po kilku sekundach, w ciemności dało się zobaczyć smoka:

Zaraz potem pojawił się kolejny smok:

Chwilę rozglądałam się czy wyjdzie kolejny smok. Ale gdy zobaczyłam jaki ten następny jest ohydny aż mi się niedobrze zrobiło:

Spojrzałam z ukosa na Pakt. Mamy tutaj całą wielką wioskę smoków!

<Pakt?Fortis?Zostawiłam wam tą wioskę>


czwartek, 28 kwietnia 2016

Event: Od Pakt C.d. Fortis

Nie, jęczę w duchu. Znowu te przyciski.
Razem z Fortis i Tori obracamy się do znajomych platform. W środku już zaczyna się pojawiać pytanie. 
Słyszymy nieprzyjemny zgrzyt, a zaraz po tym grube pręty wyrastające z ziemi odgradzają nas od Olimpijskiej Kolumnady. Na Fortis to nie robi wrażenie. Nie jestem pewna, czy cokolwiek robi na niej wrażenie.
- Musimy przejść przez tę zagadkę, by pójść dalej - oznajmia border collie.
Cóż za niesamowity pokaz intelektu, myślę ironicznie, ale nic nie mówię. Podchodzę natomiast bliżej przycisków i wołam resztę.
Podczas gdy one zastanawiają się nad kolejnym zadaniem, ja próbuję znaleźć sposób na przedostanie się przez kraty bez odpowiadania na tych przyciskach. Już nie ufam tym zagadkom.
Losowo zaczynam wciskać przyciski na obroży. Skoro ma mikrofon i latarkę to może coś jeszcze? Odkrywam skaner medyczny, włączam światło, w końcu natrafiam na laser. Nakierowuję go na pręty, ale muszą być jakoś magicznie wzmocnione, bo jedynie robię małe wgłębienia na ich powierzchni.
Nie rezygnuję jednak i cierpliwie poddaję ogrodzenie stałemu ostrzałowi. Po jakiś pięciu minutach słyszę odgłosy z tyłu, kiedy Tori i Fortis skaczą po platformach.
Wyłączam broń i szukam czegoś jeszcze.
Nic nie znajduję. Aktywuję tylko coś, co od czasu do czasu wydaje cichy dźwięk, jakby kropla spadała do szklanki pełnej wody.
- Obroża, przeskanuj mi to - wskazuję łapą pręty oddzielające nas od Olimpijskiej Kolumnady.
- Nie posiadam opcji skanera obiektów - odzywa się mechanicznym głosem obroża. - Posiadam latarkę, skaner medyczny, laser, czujnik ruchu, tłumacz językowy, komunikator, dane dotyczące Smoczej Wyspy, mikrofon oraz mapę terenu.
- Jesteś bardzo pomocna - mówię z dużą porcją sarkazmu. Ta cała misja zaczyna mnie denerwować.
W tym momencie ogrodzenie, tak jak się niespodziewanie pojawiło, tak znika. Wnika w ziemię, która po chwili samoistnie się zakopuje.
- Udało się! - krzyczy Tori i razem z Fortis przybija piątkę.
Uśmiechają się.
Nie mam pojęcia, co widzą zabawnego w tej sytuacji.
Wymijam je z obojętnym wyrazem pyska. Moje towarzyszki nie przestają szczerzyć ząbków, ale nieco pochmurnieją i zerkają na siebie porozumiewawczym wzrokiem.
Idę naprzód, nie zwracając na nie uwagi. Docieram do pierwszych kolumn i wtedy moja obroża zaczyna piszczeć, a ja wciskam losowo guziki, próbując wyłączyć ten przeklęty dźwięk.
Obroże Fortis i Tori nie zachowują się w ten sposób. Patrzą na mnie ze zdziwionymi minami.
- Żywy obiekt wykryty na godzinie trzeciej. Powtarzam, obiekt na godzinie trzeciej. Przemieszcza się ze średnią prędkością sześćdziesiąt kilometrów na godzinę.
Czujnik ruchu, uświadamiam sobie.
Wykrył jakieś zwierzę. 
Obracam się w samą porę, by dojrzeć odblask niebieskich łusek w południowym słońcu. Smok rozkłada skrzydła i ląduje niedaleko nas, między dalszymi kolumnami. Chyba nas nie zauważył.
Chowam się za najbliższą kryjówką i wyglądam ostrożnie.
- Samica smoka, mogą być agresywne w porze godowe... - odzywa się obroża.
- Zamknij się! - szepczę spanikowanym głosem.
- Myślicie, że was nie widzę? - rozlega się niski głos, brzmiący tak, jakby trzy osoby szybko wciągały dużo powietrza na raz do płuc.
Zamieram w bezruchu.
- Przestańcie się skradać - krzyczy smoczyca.
Rozglądam się dyskretnie w poszukiwaniu Fortis i Tori. Collie chowa się za dużym głazem, kotka za kremową kolumną.
- Jestem Fortis, nie mamy złych zamiarów... - odzywa się Fortis ze swojej kryjówki.
Piorunuję ją wzrokiem.
- Myślisz, że obchodzi mnie kim jesteś i po co tu przyszłaś?! Każdy, kto nie okazuje mi szacunku musi zginąć - potrójny głos zbliża się do miejsca, gdzie się schowałam. - Wyjdźcie i pokażcie mi się.
- Pod żadnym pozorem nie patrzcie smokom w oczy - informują trzy obroże.
- Dlaczego chcesz na skrzywdzić? Nie chcemy walki - Fortis przemyka między kolumnami, nadal zwodząc wielką samicę. Widzę fragmenty jej ciała, gdy usiłuje złapać border collie. Wielkie kolce na głowie, lśniące srebrem, niebieskie pióra przy małych uszach. Ogon długi jak autobus. 
- Jesteśmy potężnymi zabójcami. Zabijamy od początków naszej rasy i będziemy zabijać aż po jej kres - wyje smoczyca, łapą miażdżąc wielką skałę.
Zabójca.
Jak ja.
Ale co jest najsłabszym punktem mordercy?
- Dla mnie jesteś kłamcą! - wydzieram się zza kolumny. Zaraz potem zrywam się do biegu. O włos moją głowę mija wielki ogon najeżony długimi jak włócznia kolcami. Losowo wybieram punkty, za którymi się chowam. - Udowodnij swoją wartość. Stań ze mną do walki.
- Z tobą? - przez okolicę przetacza się dźwięk przypominający jakby kilka piorunów z rzędu. Chwilę zajmuje mi zorientowanie się, że to śmiech wielkiego gada. - Z małym futrzakiem? Nawet nie umiałabyś podejść do mnie na dziesięć metrów, nie wykrwawiając się na śmierć. Umrzesz!
Zatrzymuję się i wychodzę zza kolumny. Słyszę przerażony krzyk Tiki, gdy wielki łeb kieruje się prosto na mnie. 
Szybkim skokiem w przód unikam strumienia ognia. Błyskawicznie włączam laser i kieruję go na upiorny łeb najeżony ostrzami. Wiązka z sykiem wżera się w ciało smoka, który wrzeszczy tak głośno, że niemal jestem pewna, iż straciłam słuch.
- Zaznacie mojego gniewu, głupie! Strzeżcie się moich braci! Gdziekolwiek się znajdziecie, znajdziemy was! - smoczyca z przeraźliwym jazgotem wzbija się w powietrze.

Uwaga, uwaga!

Niedługo planujemy nieco przekształcić zakładkę z członkami, tak, aby pod każdym zdjęciem znajdowały się najistotniejsze informacje, które będą ulegały zmianie, zamiast całego wypracowania o postaci xD Będzie jednakże link do każdego formularza ;)
Proszę więc wszystkich, by popatrzyli na formularza, gdyż na jakiś czas mogą zniknąć z zakładki xD
Dzięki temu będzie czytelniej (formy dziwnym trafem rozlatują mi się!), łatwiej będzie można znaleźć cokolwiek, no i będzie można więcej Was pomieścić!

Mam też pomysł nad dodaniem adopcji z towarzyszami, za jednego płacić się będzie 1$SP, dzięki któremu można utrzymać schronisko. Każdy może mieć tyle adoptowanych:

Max. 4
Dodamy też stanowisko - wolontariusz w przytułku dla towarzyszy i zadanie o chorobie panującej wśród zwierzaczków, można będzie także zakupić jakiegoś od innego agenta i mieć np. 5 i więcej! Ci towarzysze nie będą mogli jednakże być tak wyjątkowi jak ci zakładkowi, gdyż są to zwyczajne zwierzaczki.

+ Do końca tygodnia - każda postać, która zaprosi kogoś, kto dołączy - dostaną oni obaj 50$SP!
PS: Niech ta postać, która wyśle mi formularz, napomknie o tym, kto ją zaprosił ^^

Możecie pisać, co o tym myślicie. Jeśli nie podobają Wam się zmiany, natychmiast informujcie.

~Wasi kochani administratorzy

środa, 27 kwietnia 2016

Event: Od Aidoni c.d Raven

Wcale nie spałam dobrze. Ta łaska z jaką rozpaliła ognisko budziła mój sprzeciw i chętnie zdmuchnęłabym ten płomień, gdyby nie fakt, że i tak było mi zimno. Wstałam z pierwszymi promieniami słonka co nie było nigdy w moim zwyczaju wściekła, zmarznięta i obolała. Kotka nadal spała na gałęzi zwieszając w dół drobne łapki. Miałam ochotę sprowadzić ja na ziemie co do tego kto tu powinien przewodzić. I to dosłownie korciło mnie, by zrzucić ją w dół, ale zrezygnowałam jako, że wciąż nie zmieniłam się w potwora by przeszkadzać komuś w zacnej czynności spania, a po za tym miałam obawy co do tego czy się za mocno nie obtłucze, bo wówczas musiałabym ją nieść na co bynajmniej nie miałam ochoty. Poprawiłam obroże przypadkiem przyciskając ja łapą. Rozległ się dziwny dźwięk i odezwał się głos. Wszystko to było tak niespodziewane, że aż podskoczyłam wydając z siebie spanikowane szczeknięcie. Zaraz też zawyłam z bólu, bo na moim grzbiecie wylądowała kotka mocno wbijając pazury.
- Puszczaj! - wrzasnęłam starając się ja zrzucić wreszcie ustąpiła i zeskoczyła an ziemie zręcznie lądując na czterech łapach.
- Wariatka - fuknęłam - próbowałaś mnie zabić
różowo-oka popatrzyła na mnie z politowaniem i pokręciła głową z wyraźną rezygnacją.
- Akurat nie, choć czuję, że wkrótce tego pożałuję
- A ja już żałuję, że mi przeszkodziłaś, bo teraz nic nie wiem z wiadomości z tej piekielnego urządzenia
- Trzeba było wybrać lepszą porę na zabawę z nim ... to gadało coś o nowych dragonach, smoczej wyspie, klucz polana... to co zawsze i coś o kierunku podpowiedzi
Rozejrzałam się dookoła.
- Tu raczej niczego nie ma więc może wskazówka jest w obroży
Niepewnie pomachałam łapą przed obrożą. Raven zaczęła się śmiać. Warknęłam niezadowolona. I przyłożyłam łapę jeszcze bliżej. Obroża przemówiła... Zaproponowane zostały nam trzy kierunki marszu i musiałyśmy zdecydować, gdzie dalej się udać. Nadal byłyśmy na siebie obrażone, wiec dyskusja nie kleiła się i wreszcie usiadłyśmy milcząco. Oczywiście w moim przypadku stan ten nie mógł trwać długo:
- O co ty właściwie się na mnie obrażasz - zaczęłam z pretensją w głosie - to raczej ja mam powody. Tak mnie podrapałaś...
- Widocznie ci się należało
- Wspaniale, kłóćmy się tak dalej i poczekajmy, aż jakaś gadzina rozwiąże nasze problemy
- Gadzina powiadasz... chyba nie trzeba będzie za długo czekać
- Owszem może i mam język jak jadowity wąż, ale przynajmniej nie mam pcheł
- Uważaj bo ci trochę kudłów powyrywam, żeby sprawdzić
Na chwilę się uspokoiło. Wreszcie Raven podjęła.
- Słuchaj! jesteśmy skazane na swoje towarzystwo więc trzymaj swoje humory na wodzy - przemówiła łagodnie
- Ja! - krzyknęłam - to ja od początku staram się ogarnąć ciebie, a twoja wdzięczność...
- Tak? jakoś wczoraj nie zauważyłam...
- Trzeba było mnie nie denerwować
- czym? tym, że ci życie uratowałam, przepraszam już nie będę
Znów to samo krępujące milczenie. Nasza sytuacja bardzo przypominała te przysłowiowe zaloty żurawia i czapli. Jak jedno chce to drugie wręcz przeciwnie.
- To którędy idziemy? - zapytałam
- Idź se, gdzie chcesz byle dalej ode mnie.
- No, dobra nie wracajmy już do tego tematu
- Wystarczy, że przyznasz mi racje
- W życiu! ale proponuje małe zawieszenie broni na czas misji, a potem możemy się spotkać na udeptanej ziemi. Nie ma sensu rzucać się sobie do gardeł skoro nie należą one do nas w zasadzie zbyt pewnie w tym momencie. Przyjmujesz ten układ?
<Raven?>

Event: Od Fortis C.d. Pakt

Już widziałam ziemię dążącą mi na spotkanie, zamknęłam ślepia, lecz mimowolnie utworzyłam szeroki strumień wody, nieco głęboki. Gdy weń wpadłam, nie stała mi się żadna krzywda. Mogłam więc z uśmiechem wytrząsnąć wodę z futra i rozejrzeć się. Natrafiając spojrzeniem na niskie krzewy, a w oddali gęste zabudowanie drzew rzucające cień na las, jaki tworzyły. Westchnęłam przy okazji nabierając też powietrza do nosa. Wyczuwałam słodki zapach kwiatów, igieł sosny z runa leśnego, a także miły zapach wiosny, zielonych, kiełkujących i kwitnących roślinek. Problem w tym, że nie widziałam tu ani jednego kwiatu. Spojrzałam z nadzieję na moją obrożę. Nagle głos odezwał się:
- Nad tobą znajduje się Olimpijska Kolumnada. Przed tobą.. - dalej nie słuchałam. Od razu podniosłam łeb do góry, by ujrzeć czarny kwadratowy kształt. Wokół niego igrały promyki słońca. Byłam dokładnie pod nim. Określiłam, że słońce jest mniej-więcej na środku, więc można było powiedzieć, iż jest jakiś czas po dwunastej. Obroża po chwili także pokazała: 12:43. 
Wyprężyłam się i śmignęłam w odwrotną stronę. Po chwili wyczułam ogromną ilość kwiatów. Skrzywiłam się z nadmiaru woni zagłuszającej pozostałe. I znów nie było tam ani jednej takowej roślinki. Wtem obroża zagrzmiała:
- Jeśli nie przejdziecie całej Olimpijskiej Kolumnady, nigdy się stąd nie wydostaniecie. Wpadłyście w pułapkę..
- To ty potrafisz udzielać wskazówek? - parsknęłam. - Muszę nadać ci jakieś imię..
- Bardzo się cieszę, że chcesz mnie utożsamiać z psem, ale mam już imię. - potem nastąpiła cisza.
W głowie miałam tylko jedną myśl: za obroże mówią nasi agenci z laboratorium?
Ale potem została zwiana przez inną: muszę odnaleźć Tormentę oraz Pakt. Pakt i Tormentę. Miałam również nadzieję, że im także został nadany ten komunikat. I że nie będziemy się przemieszczać - mijać. 
- TORMENTA!!! - krzyknęłam. - PAAKT!!! - powieliłam to kilka razy i powoli zaczęłam iść naprzód zostawiając wyraźne znaki i zapach.
- Żyją tutaj dziwaczne hybrydy o słabym powonieniu. Mogą jednakże wyczuć twoją ścieżkę. - wtrąciła obróżka.. a może Róża? Ee.. nie. Nie pasuje do niej.
Zaniechałam więc i tego. Usiadłam pod drzewem kilka metrów dalej. Oczekiwałam Tormenty, Pakt i pewnie kilku hybryd.
- Róża, nie masz może jakiejś mapy tego miejsca, na której widać kto gdzie jest? - zagaiłam.
Cisza.
No, trudno. 
Nie takie rzeczy się robiło bez Pani Róży.
I nagle w zasięgu wzroku pojawiło się dziwne stworzenie. Nie wiadomo czy niebezpieczne, czy też nie. Ale lepiej się nie pokazywać czemuś, czego się nie zna. I wtedy na horyzoncie z drugiej strony pojawiło się całe stało, biegnące, a pyle zdążyłam spostrzec niewielkie postaci kota oraz psa. Rozszerzyłam źrenice i skamieniałam. Obroża dodała:
- Jeśli się takowe spotka, należy od razu uciekać.
Poczekałam jednakże na moich towarzyszy i ustawiwszy się obok nich, rozpoczęłam bieg. Pakt pokręciła głową, Tormenta wykonała skok, a ja spostrzegłam, iż zbliżamy się do wzgórza połączonego z Olimpijską Kolumnadą. Gdy tam dotarłyśmy, mutanty zniknęły, a znów pojawiło się pole z przyciskami. Tyle, że za nami!





<Pakt? Tormenta pisała, że nie ma teraz za bardzo czasu, ale sądzę, że Ty możesz już dać jej do odpisania na swoje opowiadanie, którym dokończysz te moje xD>

Event: Od Leili C.d. Unguli

-Dolina żmii brzmi obiecująco.- powiedziałam bez zastanowienia, bowiem nie mogę doczekać się zobaczenia smoków. 
-Jak chcesz.- rzuciła lekceważąco i machnęła mi przed pyskiem ogonem. Kichnęłam. 
-Piesek ma katar?- prychnęła. Warknęłam pod nosem udając, że nie słyszałam. 
-Północ...- wymamrotałam i urwałam gałąź z pobliskiego drzewa. Kotka usiadła zaciekawiona. Wbiłam go jednym końcem w ziemię. Mamy szczęście, że jest słonecznie. Cień padał prosto do pobliskiego lasu. 
-To w tamtą stronę.- zadrżałam. Obie niepewnie spoglądałyśmy wgłąb. 
-Phi! Łatwizna!- powiedziała z lekko drżącym głosem. 
Drzewa były stare i zbutwiałe całe obrośnięte mchem oraz bluszczem. Korony drzew nie przepuszczały nawet najmniejszych promieni słonecznych. Im głębiej w las tym było chłodniej. Gdzieniegdzie przebiegały szczury, a z liści spadały coraz to większe owady. Usłyszałam dziwny szelest. Spojrzałam na Miet. Nastroszyła sierść na grzbiecie i podniosła uszy. Z mojej obroży wysunęła się latarka. W tych ciemnościach ledwo widziałam moją partnerkę. Sztuczne światło skierowałam w stronę pobliskiego drzewa. Z jego gałęzi zwisał boa. Syczał. Zaczął powoli ześlizgiwać się wzdłuż pnia i po chwili brązowy gad leżał przy naszych łapach. 
-Nie róbmy gwałtownych ruchów.- wyciągnęłam łapę spod cielska dość dużego węża.- To zwykły boa. 
Kotka cicho syknęła. Nagle przy jej obroży znalazł się tłumacz. 
-Nie bójcie się.- usłyszałyśmy.- Za tym wzniesieniem znajduje się Dolina żmii. Musicie uważać, aby nie zbudzić jej mieszkańców. Nawet jeśli to zrobicie nie patrzcie się im w oczy oraz nie hałasujcie. To ich słaby punkt. 
-Ale...- urwałam, bo tajemniczy wąż odpełzł wgłąb puszczy.- Ehh... No cóż. Ruszajmy. Im dalej dziś zajdziemy tym lepiej. 
Szłyśmy w ciszy. Postanowiłam przerwać tą niezręczną sytuację. 
-Może powinnyśmy się lepiej poznać? W końcu spędzimy ze sobą trochę czas...- oślepiło mnie Słońce, którego dawno nie widziałyśmy. Pod nami rozciągał się istny labirynt ze skał. Co jakiś czas widać było wielkie ogony wystające z jaskiń.- Wow. To jest niesamowite. 

<Ungula? Takie króciutkie, no ale :D >

wtorek, 26 kwietnia 2016

Event: Od Raven C.d. Aidonii

Dojrzałam dziurę pod skałami. Z obu stron zbliżały się smoki. 
- A więc nie chodzi im o nas... - mruknęłam 
Drugi smok całkiem się przebił. Stałyśmy w potrzasku, gdyż zwierzę wsadziło łapę w wykopany otwór. Przemknął mi przez myśli pewien ryzykowny pomysł. Nie zważając na Aidę, dla której starałam się już być miła ale najwyraźniej miała to gdzieś, przemknęłam między łapami samicy. Biegnąc przez jaskinię wczepiłam się w skałę, już miałam uciec ale tej sierocie przytrzasnął się ogon skałą. Usłyszałam pisk. Musiałam po nią wrócić. Zobaczyłam na górze coś świecącego. Wskoczywszy na półkę skalną zobaczyłam smocze jajo wygrzewające się na żarze. Wzięłam je i wróciłam do Aidy. 
-E! Sieroty! O to się bijecie?! - wrzasnęłam 
Oba stwory skierowały się na mnie. 
- Wyciągaj ten ogon i spadamy - mruknęłam do psa 
Zaczęłam hipnotyzować zwierzaki powolnym krokiem na boki. Gdy zobaczyłam że suczka uwolniła się krzyknęłam "spadamy!" Cisnęłam jajo przez jaskinię a my uciekałyśmy. Usłyszałam zrozpaczony ryk i trzask skorupki. W sporej odległości od jaskini Aida krzyknęła: 
- To było nieludzkie! 
W tym momencie odwinęłam się i przewróciłam ją na ziemię. Zacisnęłam "uzbrojoną" łapę na jej gardle (trzymając pazury w bezpiecznej odległości) 
- Słuchaj ty rozwydrzona i przemądrzała psinko! Pakujesz nas w kłopoty! Starałam być dla ciebie miła ale jak widać miałaś to w nosie, więc nie myśl że drugi raz uratuję ci tyłek! Myślisz że nasze spory coś dadzą? Tkwimy w tym bagnie, a ty tylko komplikujesz sprawę swoimi fochami! - skrzyczałam ją 
Puściłam psa i zaczęłam czyścić futro z pyłu. Zapadło milczenie. Obrażone na siebie siedziałyśmy dobre 10 min tyłem. Wstałam i skierowałam się dalej. Nie wiedziałam czy pies podąża za mną. Musiałam szukać tego chol...... klucza! Wiedziałam że kłócić się z nią mi się nie opłaca, im mniej rozmawiamy tym lepiej, ale nie miałam zamiaru ulec jej fochom. Zbliżał się zmrok, a więc robiło się niebezpiecznie. Musiałam znaleźć jakieś schronienie. Wspięłam się na drzewo i ułożyłam do snu. Zauważyłam że suczka położyła się zmarznięta na ziemi. Było bardzo chłodno. Słyszałam jej wnerwiające szczękanie zębami. Skarciłam jej osobę wzrokiem, strzeliłam ogniem w kępę chrustu obok psa i odwróciłam się na drugi bok układając się na gałęzi. 
<Aidonia?>

Event: Od Pakt C.d. Fortis

Fortis patrzy w moim kierunku. W moim mózgu trwa galop myśli, kiedy usiłuję znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. Powoli zaczynam dochodzić do jakiegoś sensu, łącząc to, co wiem w całość.
Kiedy Tori stanęła na złej platformie, gra nas ukarała. Atakiem mięsożernej rośliny.
Po trzech pytaniach zatrzymała się, ale nie zadała następnego. Może wyczuła, że jest nas tylko trzy, a jedna nie może dwa razy odpowiedzieć? Jeśli pytania były cztery, to ten symulator skonstruował jakiś niezły cham, ale jeśli było ich więcej, drużyny zatrzymywałyby się w momencie, gdy kończyła się liczba uczestników.
Koniec gry?
- Nie ruszajcie się... - mówię cicho. - Mam plan, ale musicie być przygotowane. Zejdę z tej platformy i ukryję się za tamtą kolumną. - Wskazuję łapą najbliższy filar.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz - odzywa się niepewnym głosem Tori.
Patrzę na płytę i zastanawiam się, jak bezpiecznie ją opuścić. Każdy, kto chciałby z niej zejść, ruszyłby do przodu. To najbardziej oczywiste miejsce. Nie mam jednak pewności, jak ta cała gra działa i na jakiś zasadach. Kto tym w ogóle steruje? Pewnie ci piekielni naukowcy.
Wierząc w statystykę, tyłem wycofuję się z kamienia. Nie dzieje się nic poza tym, że platforma nieco wznosi się do góry, uwolniona od mojego ciężaru. Tkwię w bezruchu, czekając na jakiś znak, że uruchomiłam pułapkę. Nic się jednak nie dzieje. Tori i Fortis, zachęcone moim przykładem również opuszczają płyty.
- Wycofajcie się powo... - nie kończę, bowiem słyszę odgłos strzałki lecącej w powietrzu. - Padnij! - wrzeszczę i sama nurkuję za jakąś skałę, z nosem przy ziemi. Widzę jeszcze tylko Fortis i ścianę wody, która tworzy się między nią i kocicą, a bronią.
- Strzałki z grotami wypełnionymi trującą substancją, która paraliżuje i odcina dopływ tlenu do komórek ciała... - zaczyna recytować monotonnym głosem moja Obroża.
Dzięki, teraz jest już po fakcie, myślę.
Samuel nazywa niemiłe doświadczenia "nauczkami". Szkołą życia. Uważa, że los przygotowuje nas na przyszłość, żebyśmy umieli sobie radzić.
To właśnie on nauczył mnie naukowych zasad. Gdy nic nie jest pewne, należy pokładać nadzieję, w tym, iż świat zafunduje nam najbardziej prawdopodobny scenariusz.
Teraz trwa eksperyment, i to co zwykłe nie jest normą.
Odczekuję kilka sekund i ostrożnie wystawiam głowę zza kryjówki, do poziomu oczu. Najwyraźniej ostrzał już się skończył. Rozglądam się, próbując znaleźć Fortis i Tikę. Właśnie wstają z ziemi. Strzałki były wymierzone tylko we mnie.
Czy dlatego, że jako pierwsza opuściłam grę?
Podbiegam do towarzyszek i bacznie obserwuję okolicę. Nic nie czuję, ani nie słyszę. Wokół trwa piękny słoneczny dzień, zupełnie jakby nic się nie stało.
- Nic wam nie jest? - pyta Fortis.
Kręcę głową. Kocica również zaprzecza.
- Lepiej się pośpieszmy. Zaraz spadną na nas wielkie głazy, albo coś gorszego - odzywa się Tika poważnym głosem. Rusza do przodu i nagle krzyczy z bólu. 
Wdepnęła w trujący grot, przerażam się. Na szczęście moje obawy się nie sprawdzają. Kotka stanęła na czymś podobnym do gwoździa. Ma niewielką rankę na opuszce przedniej łapy.
- To chyba nic groźnego - przerywa ciszę border collie, ale zaraz przerywa, patrząc na klapę na której stoimy. - Wiecie co, zejdźmy stąd.
Robię pierwszy krok, ale nie jestem dość szybka. Zapadnia ciągnie nas w dół siłą grawitacji. Najwyraźniej gwóźdź był czynnikiem aktywującym ją. Spadamy przez sekundę, a potem twardo lądujemy w jakimś ciemnym tunelu. 
Pachnie tutaj ziemią, z sufitu i ścian wyrastają korzenia. Korytarz nie wygląda na używany, co bardzo mnie cieszy.
Podłoga jest jednak śliska, pokryta dziwną substancją.
Wszystkie trzy jednocześnie unosimy głowy do góry. Klapka właśnie odcina nam dopływ światła, pogrążając w mroku.
Siedzimy w ciszy, usiłując przyjąć do wiadomości to, co się wydarzyło.
Potem jednak wstajemy z ociąganiem. Nie wiadomo, czy nie ma tu czujników ruchu, które aktywują jeszcze jakieś nieciekawe efekty.
- Posiadam funkcję latarki - odzywają się trzy obroże. - Czy użytkownik potwierdza chęć użycia funkcji?
- Tak - odpowiadamy wszystkie.
Sekundę później ciemność rozpraszają trzy wąskie strumienie światła. Widoczność ogranicza się do kilkunastu centymetrów przed łapami. Lepsze jednak to, niż błądzenie w totalnej ciemnicy.
Ruszamy wolnym krokiem tunelem. Podłoże jest naprawdę dziwne, przypominające w dotyku jakąś maź, ale śliskie niczym lód w środku mroźnej zimy.
Oczywiście wkrótce potykam się o jakiś twardy przedmiot, którego moja latarka nie oświetliła i wpadam na Fortis. Ta próbuje przytrzymać się ściany, ale łapy już podwijają się jej pod ogon i collie na grzbiecie zaczyna zjeżdżać w dół. Sekundę później idę w jej ślady. Jedynie Tika przytrzymuje się ziemi pazurami, ale gdy jadę szaloną kolejką słyszę jej prychanie niesione pędem powietrza. Może puściła się i pojechała za nami, żeby nie zostać sama.
Na nic idą moje wysiłki włożone w chwycenie się jakiejkolwiek stałej powierzchni. Ślizg trwa jakąś minutę, podczas której obracam się pod wszystkimi możliwymi kątami. Wreszcie niemal z ulgą widzę światło zwiastujące koniec tunelu, ale radość szybko mi przechodzi, gdy widzę na jakiej wysokości znajduje się otwór. Niestety niemożliwe jest zatrzymanie się, wiec wypadam w powietrze i rozstawiam szeroko łapy. Lądowanie jest bolesne, ale udaje mi się nieco przenieść siły fizyki na ziemię, turlając się przy spotkaniu z nią. Tracę impet gdzieś po piętnastu metrach, ale jest dobrze, bo nic sobie nie złamałam ani nie skręciłam. Nie wiem, gdzie reszta, bo w polu widzenia mam tylko gęste krzaki.
Przez chwilę jeszcze leżę, dysząc ciężko. Ta Smocza Wyspa zaczyna wychodzić mi bokiem.

<Tormenta?>

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Event: Od Unguli c.d. Leili

Nie bałam się igieł, ale sposób w jaki mnie potraktowany bynajmniej nie przypadł mi do gustu w związku z czym nie omieszkałam zaznaczyć tego pięknym wzorkiem wydzierganym ostrymi pazurkami na kitlu lekarza. Zaraz narobili ruchu jakbym co najmniej zabić go próbowała. Doprawdy oburzające jak wysoce nie doceniali mojego talentu i inwencji, przecież jeśli naprawdę chciałabym go wykończyć już leżałby rozciągnięty na z ziemi, zresztą ja nie uśmiercam wystarcza mi jak komuś porządnie dokopie. Jakaś rozstrojona emocjonalnie elegancka kicia wbiła mi drżącą łapą igłę w ciało i zaczęła szybko wpuszczać specyfik.Syknęłam z bólu.
- Leki się wpuszcza powoli wariatko! - zdążyłam wrzasnąć nim straciłam przytomność.
***
Obudziło mnie słońce igrające na moim nosie. Parsknęłam gwałtowni i od razu zerwałam się na równe nogi. Poczułam uciska na karku, a sięgając do owego miejsca łapą namierzyłam pasek od obroży. Próbowałam ja ściągnąć, ale nadto przylegała. Zrezygnowana mrużąc oczy przed intensywnym światłem rozejrzałam się dookoła. Pierwsza w oczy rzuciła mi się sporej wielkości drzewo składające się w kształt smoka, którego skrzydło układało się w coś na kształt bramy. Pod nią na miękkiej szmaragdowej trawie leżała suczka którą miałam okazje poznać przed tym całym eksperymentem. Wyglądała niemal ładnie, gdy jej sierść unosił delikatny powiew wiaterku. Gdy tak jej się przyglądałam nagle słońce przysłonił ogromny kształt, a mocny podmuch powietrza doleciał aż do mnie i omal nie zbił mnie z nóg choć lecąca bestia musiała być dość wysoko. Machnęłam na to łapą dostrzegając, że przedstawiciel obcego gatunku budzi się. Podeszłam do niej i siadłam sobie na wysokości jej oczu, w związku z czym byłam pierwszą, którą ujrzała. Mało nie podskoczyła. Uśmiechnęłam się kpiąco.
- Nie sądziłam, że robię takie piorunujące wrażenie
- Jasne... jak rozczochrany upiór w czasie nowiu
- Dlaczego w czasie nowiu?
- Bo wtedy od pełni już jest zużyty
Stłumiłam śmiech, by dać wyraz swemu zdegustowaniu. Miałam też ochotę porządnie trzepnąć tą zuchwałą ... a sama nie wiedziałam jak ją określić. Przełknęłam więc obelgę i w myślach zaczęłam układać plany zemsty z których wytarzanie w smole i pierzu było najłagodniejszym. Oczywiście jednak i tu nie potrafiłam zachować konsekwencji i już chwilę później uspokoiłam się.
- No więc dobrze pani piękna Co teraz proponujesz, żabciu!
To ostatnie wypowiedziałam z przesadną słodyczą i szerokim uśmiechem przypominając sobie żart o żabie która gdy lew dzielił zwierzęta na piękne i mądre zawołała "Przecież się nie rozdwoję". Psinka znów miała ochotę coś odpowiedzieć, ale nie dałam jej na to szansy i z rozpędu wskoczyłam na drzewo.
- Co już uciekasz...
- Och, rzeczywiście jest przed czym... po prostu trzeba się rozejrzeć.
Niestety drzewo były wszystkie niemal tej samej wysokości więc nie za wiele dostrzegłam.
- I co?! - zawołała z dołu
- Nico - odparłam schodząc - ale jeszcze coś wymyślę nie w takich opałach się bywało
Jakby przecząc tym optymistycznym zapewnieniom siadłam zrezygnowana na ziemi.
- No i?
- Nie przeszkadzaj myślę!
Suczka zrezygnowana zaczęła bawić się obroża wyrzekając na mnie pod nosem. Szczerze powiem nie specjalnie zależało mi na jej dobrym o m,nie mniemaniu. Nagle przypadkiem zdaje się dotknęła czegoś i obroża wyświetliła hologramową kartę.
"Witajcie na wyspie smoków" itd.
Po czym komunikat zniknął. Chwilę siedziałyśmy nieruchomo zaskoczone takim obrotem sprawy.
- Słuchaj może tam jest coś jeszcze... jak ty to uruchomiłaś.
Zaczęłyśmy na oślep włączać wszystkie guziki odkrywając przy okazji laser, latarkę, skaner medyczny, komunikator, tłumacz i czujnik ruchu. Gdy już traciłyśmy nadzieję na jakikolwiek postęp wreszcie udało nam się namierzyć odpowiedni włącznik i wyświetliły się trzy proponowane kierunki dalszego marszu, z których prawdę powiedziawszy żadna nie wyglądała specjalnie zachęcająco.
- No to co? - zapytałam
- Co co?
- Decyduj, bo potem będzie na mnie...
<Leila?Przepraszam, że takie trochę nic nie wnoszące, ale chciałam ci jak najszybciej odpisać>

Event: Od Fortis C.d. Tormenty

Nagle stwór spojrzał się prosto w oczy kota. Pakt uważnie obserwowała sytuację. W ostatniej chwili zatrzymałam się, to symulator. Czy pozwoliłam, by nasi agenci mogli zginąć? Nie pamiętam. Ale na pewno nie! Czy ja w ogóle się to mieszałam?
Stop.
Wielka rosiczka otworzyła powoli szczęki, Tormenta nie poruszyła się nawet o cal. Nawet nie drgnęła. 
- Sparaliżowana. - powiedziałyśmy jednocześnie razem z Pakt. Wymieniłyśmy porozumiewawcze spojrzenia, a potem skoczyłam przed siebie łapiąc kotkę, roślina kłapnęła powietrze, trująca ślina z kwasem rozbryznęła się na wszystkie strony. Tika kichnęła i potrząsnęła gwałtownie głową. Potem położyłam kotkę w bezpiecznym miejscu, by mogła wrócić do siebie. W tym czasie Pakt okrążała kilka razy roślinkę. Wiotka łodyga u góry zaczęła wyginać się niebezpiecznie. Po chwili suczka szczeknęła i w sekundę pojawiła się w zupełnie innym miejscu niż przed chwilą, rosiczka (jak już zdążyliście zauważyć, każda mięsożerna roślina dla mnie jest rosiczką) została pozbawiona głowy.
- Dobra robota! - uniosłam lekko kąciki pyska. - Bardzo ładnie. Ale wydaje mi się, że chciałyśmy przejść na drugą stronę, nieprawdaż? Pytanie, które nam zadano, to: jakie zwierzę jest najwyżej  łańcuchu pokarmowym? Odpowiedzi to: a) mysz, b) orzeł, c) mucha, d) jakiś robak. Jak sądzicie, która odpowiedź jest poprawna?
- Najwyżej, to te, które jest postrachem wśród reszty? - Tormenta usiadła obok.
- Otóż to. - skinęła Pakt.
- Czyli nie pozostaje nam nic innego, jak stanąć na płytkę z rysunkiem orła.. - zaczęłam.
- Myślałam, że muchy! - wyszczerzyła się kotka.
- Może lepiej będzie, jeśli ja tam wskoczę.. Wszystkie się tam w końcu nie zmieścimy..
- Zrobimy to po kolei. Najpierw Tormenta, potem ty i ja. - zaproponowała Pakt. Kiwnęłam z uznaniem i wskoczyłam na sławetną płytkę z rysunkiem orła. Następne pytanie było proste: które z tych zwierząt jest najmniejsze. Miałyśmy jednakże problem, mucha czy robak? Właściwie dziwnym zbiegiem okoliczności Pakt miała wskoczyć na robaka, ale nagle zmieniła zdanie i pojawiła się na muszce. Każdy przycisk po dobrej odpowiedzi zapalał się na zielono, a pozostałe przyciski twardniały. To znaczy.. w ten sposób, że nie można było zmienić odpowiedzi. Następnie Tormenta musiała odpowiedzieć, które z tych zwierząt jada myszy. Wybrała orła. Potem ja. Nie dostałam jednakże żadnego pytania. Zerknęłam na obrożę z nadzieją. Ta jednakże także milczała. Posłałam spojrzenie Pakt. Możliwe, że ona coś wymyśli.

<Pakt?>

Event: Wprowadzenie - Leila

Wyszłam właśnie z gabinetu pielęgniarki, gdzie miałam mierzone ciśnienie, pobieraną krew oraz kilka innych ponoć potrzebnych badań. Czekał na mnie owczarek w śnieżnobiałym kitlu. Zapisał coś w swoim formularzu i odebrał moje badania. Wolnym krokiem zaczął prowadzić mnie przez nieskazitelnie czyste korytarze. Ściany były pomalowane na biało, wisiało też kilka obrazków przedstawiających szkielety oraz anatomię psów i kotów. Co jakiś czas ustawione były białe, plastikowe krzesła. Nigdzie nie było śladu kurzu. Pies stanął przed pancernymi drzwiami i wystukał jakiś kod. Wraz z otwierającymi się drzwiami uderzył w nas podmuch ciepłego powietrza. Było też o wiele jaśniej. Mocne, białe światło oświetlało mały pokój. Po jego bokach były wygodne fotele, a na podłodze był dywan. 
-Zaczekaj tu.- powiedział owczarek po czym wszedł w kolejne drzwi. Zaczęłam czytać po raz kolejny ulotkę, którą dostałam kiedy zgodziłam się na uczestnictwo w eksperymencie. 
-Z kotem?- warknęłam oburzona, że nie doczytałam. Nie lubię kotów. Bardzo dobrze poznałam ich charakter zanim dołączyłam do agencji. To takie lisy, ale mniejsze i większość jest udomowiona. Mimo to muszę przynajmniej spróbować. Oparłam się wygodnie i przymknęłam powieki. Po chwili z drzemki wyrwał mnie głośny huk zamykanych drzwi. Ukradkiem oka spojrzałam na syryjczyka w fartuchu, który prowadził kota. Najprawdopodobniej moją towarzyszkę. Wyprostowałam się. Kotka usiadła naprzeciwko mnie. 
-Cześć.- powiedziałam z nutką arogancji wobec obcego gatunku.- Jestem Leila. 
-Ungula.- odpowiedziała z nieskrywaną dumą. Fuknęłam. No cóż. Trzeba się będzie przyzwyczaić. Zaczęłam coraz bardziej nerwowo wiercić się na fotelu, gdy drzwi się otworzyły i zaproszono nas do środka. Weszłam pierwsza. Kazano mi położyć się na metalowy blat. Kotka była tuż obok. Zapięto nas pasami. Serce mi chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. Podszedł do mnie kot i wbił mi w łapę strzykawkę z jakimś płynem. Zerknęłam na Ungulę. Była spokojniejsza niż w poczekalni. Coraz trudniej było mi złapać oddech, a powieki mimowolnie opadały. Zasnęłam.


Event: Od Aidonii C.d. Raven

Gorączkowo odrzucałam potężne głazy, które z hukiem toczyły się w dół. Zaczynałam powoli nabierać dość idealistycznego przekonania, że być może potwór wcale nie chce nas zabić. Hałas jakiego narobiłam musiał zwrócić jego uwagę, więc fakt, że nie reagował świadczył dość wymownie iż nie zamierza nas dalej nękać. Byłam bardzo zmęczona. Praca byłaby żmudna i ciężka nawet dla kogoś silniejszego niż ja, więc dość szybko musiałam przysiąść sapiąc ciężko i odpocząć chwilę.
- Co się tak grzebiesz...
- No proszę stęskniłaś się - fuknęłam - a jeszcze chwilę temu mówiłaś że sama dasz sobie radę.
- Nie mędrkuj tylko chodź tu.
Westchnęłam i odsunąwszy jeszcze parę kamieni przez wąski otwór przecisnęłam się do nieco bardziej przestronnej jamy gdzie uwięziona była kotka.
- No i jestem - oświadczyłam z dumą, ale ona nie wyglądała na uszczęśliwioną i tylko obrzuciła mnie taksującym spojrzeniem, a potem wymownie zerknęła na pionową ścianę skał.
- Aha - skomentowałam naszą sytuację.
Chwilę patrzyłyśmy w milczeniu na tą przeszkodę odcinającą nas od świata zewnętrznego.
- No to nieźle się wkopałyśmy...
- Chciałaś powiedzieć że to ty nas w to wkopałaś...
- Ja?!
- A kto znalazł tą piękną jaskinie, która teraz jest naszym więzieniem
Już miałam odburknąć coś, gdy nagle wpadłam na genialny pomysł.
- Dobra nich i tak będzie skoro nas wkopałam to teraz nas wykopie
Uśmiechnęłam się zawadiacko.
- Ty księżniczko rozejrzyj się czy nie ma tu tego klucza żebyś sobie rączek nie pobrudziła, a ja się biorę do roboty.
- Sama sobie tego klucza szukaj!
- Słuchaj wybacz tą nieuprzejmość, ale nie znasz się na tym
- To znaczy… co ty znowu zamierzasz chyba musze cię pilnować bo znów nas wpakujesz w kłopoty
- Co zamierzam…phi… coś na co ty nie wpadłaś… głową muru nie przebijesz więc ja planuję się przekopać, a jak będziesz grzeczna to zabiorę cię ze sobą.
Pewnie nasz spór przeciągnął by się dłużej gdyby nie ryk dobiegający z głębi jaskini. Zamilkłyśmy starając się nie przewrócić w wyniku drgań spowodowanych tym głośnym wibrującym dźwiękiem. Po chwili odpowiedział mu drugi podobny z zewnątrz i coś ciężkiego uderzyło zamknięte przejście. Z sufitu oderwało się parę luźnych skał.
- Dobra - prychnęła kotka – tylko się pospiesz.
Zajęłam się kopaniem. Już czułam jak męczący będzie dla mnie ten „eksperyment”. Na szczęście ziemia nie była zbyt twarda. W godzinę miej więcej tunel był prawie skończony z czego byłam tym bardziej zadowolona, że uparta bestia ciągle tłukła w skałę i prawie już się przebiła, przy okazji zasypując sporą część groty skałami.
- Raven – zawołałam – chodź, już skończyłam.
Odpowiedziało mi tylko echo. Ruszyłam więc w głąb jaskini. Znalazłam ja wreszcie w jednej z odnóg. Strzelała laserem w skały.
- Co robisz – zapytałam – do reszty odbiło ci w tych podziemiach… nie wiedziałam, że masz klaustrofobie     
- Nie przeszkadzaj mi, gdy ratuje ci twoje nędzne cztery litery
- A przepraszam jak niby ma mi to pomóc.
Nagle coś huknęło i na końcu korytarza dojrzałam ogromną smoczych przeciskającą się w naszą stronę.
- O rzesz skąd ty ją wytrzasnęłaś…
- Chodziłam po jaskiniach i wołałam taś, taś!
- Słuchaj zostaw ją… tunel jest gotowy, tylko musimy tam dotrzeć.
Pędziłyśmy przed siebie i już prawie byłyśmy u celu, przed nami majaczyła grota, z której wyruszyłyśmy, gdy nagle na jego końca dostrzegłyśmy drugą bestie. Przebiła się dokładnie nad wejściem do wykopu. Ponad skałami zwisała jej wielka masywna łapa i pysk osadzony na długiej wężowej szyi.
- A niech to musimy go jakoś ominąć…
Za sobą usłyszeliśmy kroki wściekłej samicy.
<Raven?>

Event: Od Tormenty do Fortis i Pakt.

Chwilę się zastanawiałam.
- Jak będziemy szły w stronę gór, po pójdziemy na zachód, wydaje się tam bezpieczne. - Powiedziałam.
- Nawet dobry pomysł.- odpowiedziała Pakt. Fortis tylko skinęła głową.
- Więc idziemy! - Powiedziałam i poszłam na przód. Obok mnie Pakt, a trochę dalej Fortis. 
~~Kilka minut później~~
Wskoczyłam na, dużą skałę. Potem przeskoczyłam na kolejną. Moim oczom ukazały się kolumny. Zatrzymałam się przez dziwnymi naciskami. Przyglądałam się im.
- Znaczki myszy, orłów, much, i robaków. - Przyglądałam się temu. Nagle na środku pojawił się napis:
"Co jest najwyżej w łańcuchu pokarmowym?" Po chwili zniknął. Jako kocica polująca powinnam się na tym znać. Ale co mówić, co myśleć, skoro dopiero co dołączyłam do PIK'u. I tak prędzej czy później umrę! Nadepnęłam na pierwsze lepsze. Usłyszałam zgrzyt.
- Nic nie rób.. . - Szepnęła wystraszona Fortis. Popatrzyłam na przód. Moim oczom ukazała się roślina wielkości drzewa. Miała "zęby" i buzię. Przestałam na chwilę oddychać. Mamy tak stać całe wieki? Nagle usłyszałam pisk i zgrzyt.
- Uważajcie na pułapki! - Powiedział kobiecy głos. Czemu ta obroża...?!!! Nie mogłam dokończyć. Roślina odwróciła kwiat lub głowę. Nie wiem jak to nazwać. W naszą stronę. A potem otworzyła paszczę. Dotykała mojej głowy! Nie ruszałam się. Popatrzyłam prosto w jej paszczę. Widziałam tam klejące płyny. Poczułam do niej obrazę...

niedziela, 24 kwietnia 2016

Wskazówki z obroży

Kiedy już zakończycie etap drugi i poznacie odpowiednią funkcję obroży możecie wybrać kierunek dalszej podróży.
Drużyna Raven & Aidonia
Jeśli ruszycie na wschód:
 Jeśli ruszycie na południowy-wschód
Jeśli ruszycie na południe
Drużyna Tormenta & Fortis & Pakt
Jeśli ruszycie na zachód
Jeśli ruszycie na południowy-zachód
Jeśli ruszycie na południe
 Drużyna Ungula & Leila
Jeśli ruszycie na północ
 Jeśli ruszycie na północny-wschód
 Jeśli ruszycie na wschód
Nie musicie oczywiście się spieszyć, ale żeby nie opóźniać pisania opowiadań od razu załączam wskazówki dla wszystkich drużyn. Powodzenia.

Event: Od Pakt

Budzę się natychmiast, gdy pierwsze promienie słońca padają na mój pysk. Przewracam się z grzbietu na brzuch i wstaję. Rozglądam się, próbując zrozumieć, gdzie jestem.
Wokół widać las, w oddali góry, gdzieś niedaleko szumi potok. Zadzieram głowę do góry i widzę kilkanaście małych, unoszących się w powietrzu wysepek. Okręcam się wokół własnej osi.
Na trawie obok mnie na trawie leży Tori oraz znajoma border collie... Fortis! Rozpoznaję ze zdziwieniem założycielkę organizacji. Co ona tu robi? Nie powinna siedzieć w swoim gabinecie i zarządzać pracą HAU? Może wzięła urlop i razem z nami poleciała na jakąś egzotyczną wyspę?
Zauważam jeszcze dziwną bramę złożoną z roślin przypominającą kształtem smoka, a obok duży kamień z jakimś napisem. Podchodzę i czytam niezbyt optymistyczną wiadomość, z której dowiaduję się gdzie wylądowałam.
- Pakt? - Za mną rozlega się głos Tori. - Co się dzieje?
Wracam do towarzyszek i siadam obok kotki, która zdążyła już oprzytomnieć. Fortis jednak dalej leży bez ruchu. Pochylam się i czuję na policzku jej miarowy oddech. Dostrzegam pod jej sierścią jakiś czarny pasek.
- Nic jej nie jest... Za chwilę powinna się obudzić.
Na szyi wyczuwam nieprzyjemny uścisk. Patrzę w dół i widzę coś, czego nie powinno tam być.
Obroża.
Kręcę głową, próbując ją zrzucić. Co, jeśli to jakiś nadajnik? Albo urządzenie, które pozbawiło mnie przytomności?
Nie, przypominam sobie. Uśpili mnie ci cholerni naukowcy.
Czuję ruch i spoglądam błyskawicznie na budzącą się Fortis. Przebiera łapami. Teraz widzę, że ma taką samą obrożę, zupełnie jak Tori i ja.
W tym momencie uaktywniają się jakieś mikrofony i z obroży dobiega do moich uszu głośny i długi pisk. Po nim następuje odczytanie wiadomości.
- Witajcie! Jesteście uczestnikami projektu Nowi Dragoni. Waszym zadaniem jest zdobycie klucza i jak najszybsze dotarcie do polany. W tej misji pomoże wam lokalizator w postaci obroży. Pamiętajcie jednak, iż pokazuje on tylko najbliższe miejsca, jakie znajdują się przed wami, nie zaś miejsce ukrycia klucza czy polany. Uważajcie na siebie i powodzenia!
Nieznany głos budzi do końca Fortis, która wstaje i przygląda nam się badawczo.
- Co jest?
Krótko tłumaczę jej znaczenie wiadomości na kamieniu, oraz tej, którą przespała, a ona nagle doznaje olśnienia.
- No tak! Przecież to projekt Smocza Wyspa... Jak mogłam zapomnieć? - zastanawia się.
- Może to jakiś skutek uboczny tego zastrzyku - podsuwa Tori.
- Możliwe - zgadza się Fortis.
Podczas, gdy one gadają, ja postanawiam wyruszyć na krótki zwiad. Węszę w poszukiwaniu jakiegoś zapachu, mój nos jednak nic nie wyczuwa. Wokół unosi się tylko woń różnokolorowych kwiatów i niemożliwe jest wytropienie kogokolwiek czy czegokolwiek. Ze zdenerwowaniem podbiegam do kamienia, mając nadzieję, że wcześniej przeoczyłam jakiś ważny szczegół, ale niestety. Nie ma tam niczego, co mogłoby mi pomóc.
- Wybierz kierunek dalszego marszu - odzywa się nagle moja obroża mechanicznym kobiecym głosem, czym niemal doprowadza mnie do ataku serca. - Dostępne opcje to...
- Rany... Mogłabyś z łaski swojej informować jakoś, zanim coś powiesz, Obrożo? - mówię z pretensją w głowie.
- Pakt, chodź tutaj! - słyszę wołanie Fortis i idę w jej kierunku.
Przystaję obok niej i z pytającym wyrazem pyska patrzę na nią.
- Nasze nadajniki zapytały o dalszy kierunek, jaki chcemy obrać.
- Możemy iść w stronę gór - Tori wskazuje łapą szczyty oddalone od nas o kilka kilometrów na wprost. - Albo w ten las po prawej, albo do tego wodospadu za nami. Co wybieramy?
- Proponuję góry. Będziemy miały dobry punkt obserwacyjny, jeśli wejdziemy na jeden ze szczytów - mówię i czekam na ich propozycje.

Event: Wprowadzienie - Fortis

Każdy, kto miał trafić do tego symulatora, miał przejść jeden zabieg, którego tajemnicę pilnie strzegli medycy i Plemię Białych Kitlów z Laboratorium. Ja, załatwiając pewne ważne sprawunki zapomniałam o tym zupełnie, choć to do mnie całkiem podobne. A może to Ren sprzeciwiający się mojej decyzji starał mi się utrudnić to wszystko? Ten kruk to sprytne ptaszysko. Ale biegnąca border collie, nawet z przyczepionym krukiem do ogona nie jest wstanie się zatrzymać, kiedy znajdzie jakiś cel. Więc gdy wpadłam do poczekalni, gdzie leciała cicha, relaksująca muzyczka, a wokół porozstawiano mnóstwo mebli, a wszędzie było pusto, mój ptak zaskrzeczał tryumfalnie i usiadł na oparciu fotela ze sztucznej skóry robiąc w nim małe dziurki. Syknęłam patrząc, jak to stworzenie powoli rujnuje moją agencję, a potem odetchnęłam powoli i podeszłam do mocnych, chyba metalowych drzwi zamkniętych na kilkanaście zamków od środka. Zerknęłam przez małe okienko, a moje oczy napotkały inne oko, potem drzwi otworzyły się gwałtownie odsuwając mnie, opierającą się na nich w kąt. Zeskoczyłam więc zgrabnie i stanęłam naprzeciw psa o kropkowanej sierści z dziwną, zagadkową miną. Omijając go, wkroczyłam do środka i idąc długimi korytarzami, wreszcie trafiłam do dziwnej sali. Przez następne okienko w drzwiach ujrzałam psa, przylepionego do jakiegoś blatu. We śnie.
- Dzień dobry! - weszłam do środka. - Jestem tutaj, bo chcę, wiadomo - to co wszyscy tutaj.. - kilka par oczu zerknęło na mnie ze zdezorientowaniem. - No, co jest z wami? - prychnęłam i usiadłam się na podłodze. - Mam takie pytanie, czy konieczne jest, by się przyczepić do tej płyty? - wskazałam na uśpioną psinę. Na pysku miała jeszcze nałożoną buntowniczą minę, jakby działo się tutaj coś nie po jej myśli. Zmarszczyłam brwi. To na pewno dobre drzwi? 
- Nie, nie.. Ale podczas symulatora "gracze" czasem biegają po sali, jeśli się tego nie zrobi..
- To ja się tam położę, wy wstrzykniecie mi "to coś", a potem, kiedy zasnę, przywiążecie mnie. Inaczej wezwę was do sądu. - zaśmiałam się radośnie. - To jak będzie? - ułożyłam się potem wygodnie, a jakiś kot z drżącymi łapami wstrzyknął mi kolorowy płyn prosto w prawą łapę. Potem powoli zamknęłam ślepia i czekałam na sen, który zmorzył mnie chwilę później. Czułam jeszcze, jak łapią moje członki i przytwierdzają je tam. Wymamrotałam:
- Już.. możeecieee.. - słabym głosem i pustka. Nic dalej. Po prostu całkowity sen..

Event: Wprowadzenie - Tormenta

Szłam dosyć szybkim krokiem przez korytarz. Za młodą kocicą. Niosła strzykawkę. Na sama myśl o tym jak wbija mi ją w ciało, dostałam gęsiej skórki. Weszłam do pomieszczenia. Zaczęłam oglądać pomieszczenie. Nagle na jednym z foteli zobaczyłam psa.
- Cześć! - Podeszłam śmiało do drugiego fotela - Jestem Tormenta, ale lepiej mów na mnie Tika, albo Time.
Suka chwilę mi się przyglądał a potem odparła. 
- Pakt - Suczka oderwała ode mnie wzrok. Ale ja cały czas na nią patrzyłam.
- Wiesz, pracuję jako Tropiciel. A ty, Pakt? Myślę, że to może być dobry sprawdzian naszych umiejętności, ten symulator. Dzięki temu będziemy wiedzieli, czy w rzeczywistości też sobie poradzimy z daną sytuacją, albo problemem - Zaczęłam mówić o wszystkim. O wadach jak i zaletach całej misi. Co chwilę szybko oddychając.
- Lubię konkrety, Tori - Powiedziała Pakt, gdy w końcu wytłumaczyłam sobie jak i jej wszystko - Mam moce związane umysłem. Pracuję jako skrytobójca.
- Tika - Poprawiłam go z lekkim uśmiechem - Ja mam żywioł ognia. Choć nie taki jak inni... Powiedźmy, że moje umiejętności są znacznie wyższe. Na przykład umiem rozpalić ogień, tak więc na pewno nie pozwolę nam zamarznąć w czasie nocy, jeśli ta przygoda będzie długo trwała. Ale mogę też zniżyć temperaturę. I władam ogniem, ale tylko w walce. Jestem też na niego odporna. Całe szczęście, żaden smok mnie nie upiecze! - Z uśmiechem mówiłam opis swojego żywiołu, a Pakt mnie słuchał. W końcu znalazłam kogoś kto mnie wysłucha. Nie była taka jak inne psy. Nawet lepszy od innych kotów z mojej agencji.
- Zapraszam! - Usłyszałam głos i spojrzałam w tamtą stronę. Przez drzwi patrzył na nas dosyć wyrośnięty dalmatyńczyk łatą na oku.
Podnosimy się razem z Pakt z foteli i wchodzimy przez wejście do jasno oświetlonego pokoju. Wokół widać tylko biel, nieskazitelną jak śnieg. Podłoga, ściany, nawet lampy. Wszystko jest białe. Już miałam coś powiedzieć ale kiedy ujrzałam strzykawkę odskoczyłam.
- Jeśli mają panie jakieś przedmioty osobiste, zdejmijcie je. Zostaną pod opieką mojej asystentki - dalmatyńczyk wskazuje łapą pręgowaną kotkę o pięknych bursztynowych oczach, które lśnią, gdy odbija się w nich światło lamp. Przypatruje się samcowi i brązowej kotce. On ma założony jakiś fartuch czy podobne ubranie, na szyi kotki błyska nabijana kryształami obroża. Przyglądałam się wszystkiemu. Ale dopiero po chwili przypomniałam sobie że mam obrożę. Odpięłam ją i z wahaniem oddałam ją kotce. Ta uśmiechnęła się promiennie i odniosła ją gdzieś do tyłu.
- Dobrze - kiwa głową pies i prowadzi nas do dwóch metalowych blatów. Przeraziłam się tym, ale ze strachem, wymalowanym na pysku i tak tam poszłam - Połóżcie się wygodnie i niczym nie przejmujcie. - Gestem zachęca nas do wskoczenia na stoły. Nawet ze strachem bez żadnego wahania tam siadam. Rzuciłam okiem na Pakt, ona zrobiła to z mniejszym entuzjazmem.
Kiedy już oboje leżeliśmy na zimnych blatach, usłyszałam cichy trzask a po nim jakieś też nieskazitelnie białe pasy oplątują moje łapy, klatkę piersiową i brzuch. Byłam dosyć spokojna. Ale nagle usłyszałam głosy i warknięcia.
- Spokojnie, wszystko jest pod kontrolą - uspokaja mojego partnera zaniepokojony dalmatyńczyk. - Może lepiej najpierw wstrzyknijmy serum jej... Strasznie się rzuca! - krzyczy do kogoś, by się pośpieszył z zastrzykami. Przechyliłam lekko głowę szukając wzrokiem psa. No... Pakt nie była przekonana do zastrzyku.
- Środki uspokajające. - Usłyszałam. W moim polu widzenia pojawia się dalmatyńczyk. Podbiega do Pakt która zaczyna z nim walczyć. 
- Auaaaaa - Odzywa się głos a ja przypatruje się zaciekawiona całej akcji. - Kopnęła mnie.. Na szczęście środki już zaczynają działać. - Zobaczyłam jak mój partner kładzie głowę na blat i "zasypia". Chwilę patrzyłam na nią lekko zatroskana.
-To teraz ty-Powiedział dalmatyńczyk, z lekkim strachem. Nic dziwnego! 
- Mogę od razu powiedzieć że nie mam wścieklizny jak ona- Powiedziałam i zaśmiałam się. Poczułam ból. Przeszył okolice mojej "poduszki" na łapie. Już po chwili poczułam klejącą się ciemność...

Event: Od Raven C.d. Aidonii

Oczy mi się kleiły, starałam się walczyć z zawartością strzykawki, ale bezskutecznie. Usłyszałam: 
-Raven? Ż... - i opadłam w mrok. 
Jazgot ptaków rozsadzał mi łeb. Uchyliłam oko. O dziwo nie ujrzałam laboratorium czy miauk, ale kopułę z liści. Wstałam z ziemi, podobnie jak moja towarzyszka od siedmiu boleści. Przed nami znajdowała się jakaś brama kształtem smoka. Nagle coś zapikało. Syknęłam ostro, ale zobaczyłam na szyi obrożę... Wyświetlił mi się komunikat: "Witajcie! bla bla bla klucz i polana..." 
- Ale... nie no ja mam z nią współpracować? No błagam... - mruknęłam 
~ Hej ja to wszystko słyszę ~ odezwała się obroża głosem Aidoni 
Znów syknęłam. 
- Gdzie ty jesteś?! - warknęłam 
~ Koło jakiejś bramy, odwróć się ~ wykonałam polecenie i zobaczyłam suczkę za "kratami" 
Spojrzałam w górę z zamiarem wspinaczki, ale moje łapy osunęły się na konarach. Klikałam coś na obroży aż tu nagle laser przepalił ścianę. Ruszyłam w głąb, totalnie olewając suczkę. 
- Ej! Musimy współpracować, żeby przeżyć! 
- Uwierz mi młoda sama przetrwałam tyle lat i nie potrzebuję niańki - mruknęłam 
- Idziemy razem! - uparła się 
A niech lezie... Co mi tam... Rośliny jakby rozsuwały się przed nami. Usłyszałyśmy ryk. 
- C-Co to było??? - skuliła się 
- Potwór loch ness, bo ja wiem? - Okej przyznaję nie lubie jej, ale musiałam dowlec ją do agencji, gdziekolwiek jest... 
Aidonia latała wokół i się rozglądała. Nagle wróciła z jazgotem zza krzaka. Weszłam tam i zobaczyłam coś w rodzaju bijącej wierzby?? Konar rośliny rozdzielał się na dwie łodygi na końcu były płaty liściopodobne. Wyczuwszy nas istota zamachnęła się mocno, ale obie uniknęłyśmy ataku. Oddalając się w miarę doszliśmy nad rzekę. Była rwąca i silna. Nie było jak przejść. 
- Tam są jakieś płaskie kamienie, może da się przejść? - zasugerowała suczka 
Po drugiej stronie rzeki zobaczyłyśmy jaskinię. Coś mignęło w środku, obie jak na komendę ruszyłyśmy w głąb w nadziei na klucz. Nagle coś trzasnęło i wyjście zaczęło się walić, a w nim pojawił się czarny smok. Unikając kamieni uciekałyśmy. Nagle usłyszałam huk, wszędzie uniosły się kłęby pyłu, ale gdy ten opadł zobaczyłam ścianę głazów. 
- Aidonia? - szepnęłam w nadziei że siedzimy w tym razem i w komplecie. 
~ Żyję... Ale wyjścia nie ma, i ta bestia... nie wiem gdzie jest... ~ Rozmawiałyśmy cicho 
- Nie włączaj latarki, by niedajbóg jej nie obudzić 
~ Okej. 
Zaczęłam bezszelestnie szukać przejścia między kamieniami. Nie byłam pewna w której części jaskini przebywa smok, czy przypadkiem nie siedzi ze mną lub z Aidonią w więzieniu. Nagle podniosłam wzrok na promienie wpadające przez sufit i ujrzałam w ścianie głazów łapy suczki, starającej się do mnie dostać. 
<Aidonia?>

czwartek, 21 kwietnia 2016

Event: Wprowadzenie - Pakt

Idę szybkim krokiem za jakąś suczką niosącą clipboard, rozglądałam się wokół, próbując zapamiętać rozkład pomieszczeń. W lewo, w prawo, długa prosto, lewo, lewo... Samica zaczyna coś mówić do siebie, po drodze gubiąc kartki. Schylam się i podnoszę je z podłogi.
- Dzięki - rzuca przez ramię, nie zwalniając. - Wiesz, na czym polega twoje zadanie, prawda?
 Zadanie. 
 Moje uszy od razu nakierowują się na źródło dźwięku. Skupiam się na jej słowach.
- Uśpimy was. Zrobimy zastrzyk, ale nie bój się, to nie boli.
 Dlaczego miałabym się bać? 
 Suczka zatrzymuje się i popycha drzwi, przed którymi stoimy. Wchodzimy do pomieszczenia w kształcie trójkąta o ścianach w łagodnym miętowym kolorze. Wykładzina jest kremowa, podobnie jak rząd miękkich foteli. Przed nimi stoi długi stolik z ciemnego drewna, w którym szkło pełni funkcję blatu. W rogach pokoju stoją doniczki z paprociami. Naprzeciwko nas znajdują się kolejne drzwi, zza których dochodzą dźwięki rozmowy.
- Tutaj cię zostawiam. Twoja partnerka niedługo powinna się zjawić - mówi suczka i bierze ode mnie plik kartek, wzdychając przy tym. - Witaj, czarna roboto. Znowu będę musiała wypełniać całe sterty tych dokumentów...
 Kiedy drzwi się za nią zamykają, podchodzę ostrożnie do jednego z foteli, omijając środek pomieszczenia. Wskakuję na miękki mebel i zastygam w bezruchu, próbując usłyszeć jakiekolwiek zdanie z toczącej się za drzwiami konwersacji. Nic z tego, muszą być najwyraźniej dźwiękoszczelne. 
 W tym momencie do środka ktoś wchodzi.
 Kot. To pierwsze, co rejestrują moje zmysły. Cóż, chyba postawili na współpracę między HAU i MIAUK w tym zadaniu.
 Moja partnerka ogląda uważnie pomieszczenie, a ja oglądam ją. Ma niebieskie oczy, puszyste futro w białej barwie, z ciemniejszymi akcentami bliżej pyska i łap. Wygląda na dość młodą, choć ja niezbyt znam się na kotach. Ma płynne, pewne ruchy, więc chyba z kondycją u niej nie jest tak źle, chociaż nie mam pewności. Chyba powinnam zacząć się szkolić w tym kierunku, skoro przystąpiłam do agencji zrzeszającej mnie z tymi stworzeniami. Zawsze dobrze jest znać współpracowników, chodź wrogów jeszcze lepiej.
- Cześć! - Gdy mnie dostrzega, podchodzi śmiało i siada naprzeciwko. - Jestem Tormenta, ale lepiej mów na mnie Tika, albo Time.
 Od samej liczby jej imion zaczyna mi się kręcić w głowie. Nie mam zbyt dobrej pamięci.
- Pakt - odpowiadam i przestaję się nią interesować. Kiedy wreszcie zabiorą nas na te badania?
- Wiesz, pracuję jako Tropiciel. A ty, Pakt? Myślę, że to może być dobry sprawdzian naszych umiejętności, ten symulator. Dzięki temu będziemy wiedzieli, czy w rzeczywistości też sobie poradzimy z daną sytuacją, albo problemem - zaczyna mówić o wszystkich wadach i zaletach, a ja tylko słucham, starając się nadążać za jej tokiem myślenia.
- Lubię konkrety, Tori - odzywam się po jakiś pięciu minutach jej nieprzerwanego potoku słów. - Mam moce związane umysłem. Pracuję jako skrytobójca.
- Tika - poprawia mnie ze śmiechem, ale nie zwracam na to uwagi. - Ja mam żywioł ognia. Choć nie taki jak inni... Powiedźmy, że moje umiejętności są znacznie wyższe. Na przykład umiem rozpalić ogień, tak więc na pewno nie pozwolę nam zamarznąć w czasie nocy, jeśli ta przygoda będzie długo trwała. Ale mogę też zniżyć temperaturę. I władam ogniem, ale tylko w walce. Jestem też na niego odporna. Całe szczęście, żaden smok mnie nie upiecze! - Z uśmiechem kontynuuję opis swojego żywiołu, a ja z zainteresowaniem słucham. Ta kotka... Tori, powiedźmy, bo już zdążyłam zapomnieć jak ma na imię, nie przypomina innych kotów, które widziałam w bazie PiK.
 Jest przyjacielska wobec psa, co samo w sobie jest już niezwykłe. Kiedy po kilku dniach od przyłączenia się do HAU rozmawiałam z Samuelem, żalił mi się, że koty są wyniosłe i mają wszystko gdzieś. Nie dają mu dostępu do najnowszych dysków, które chciałby wypróbować. Uważają, że są doroślejsze od niego, choć same są w tym samym wieku, co mój przyjaciel.
 Może nie będzie tak źle, jeśli tylko jej uda się mniej mówić, a mnie więcej zapamiętywać.
- Zapraszam! - drzwi się uchylają, a do naszej poczekalni wystawia głowę nakrapiany dalmatyńczyk z łatą na oku.
 Oczekiwanie.
 Najtrudniejsza rzecz, ale na szczęście już się kończy.
 Podnosimy się z Tori z foteli i wchodzimy przez wejście do jasno oświetlonego pokoju. Wokół widać tylko biel, nieskazitelną jak śnieg. Podłoga, ściany, nawet lampy. Wszystko jest białe. W mojej głowie pojawia się tylko jedno skojarzenie.
 Sala tortur.
 Już raz w takiej byłam i starczy. Do dzisiaj śnią mi się koszmary z nią związane, a wspomnienia... Bardzo, bardzo złe wspomnienia pozostaną już w mojej głowie na zawsze. 
 Dlaczego miejsca tortur są białe? Żeby widać było każdą plamę krwi.
- Jeśli mają panie jakieś przedmioty osobiste, zdejmijcie je. Zostaną pod opieką mojej asystentki - dalmatyńczyk wskazuje łapą pręgowaną kotkę o pięknych bursztynowych oczach, które lśnią, gdy odbija się w nich światło lamp.
 Ja nic nie mam, więc uważnie przypatruje się samcowi i brązowej kotce. On ma założony jakiś fartuch czy podobne ubranie, na szyi kotki błyska nabijana kryształami obroża. 
 Tori odpina, zdejmuje czarną obrożę i podaję ją kotce, która z uprzejmym uśmiechem bierze ją w pysk i gdzieś idzie.
- Dobrze - kiwa głową pies i prowadzi nas do dwóch metalowych blatów. - Połóżcie się wygodnie i niczym nie przejmujcie. - Gestem zachęca nas do wskoczenia na stoły.
 Z lekkimi obawami rzucam okiem na Tori, która bez wahania spełnia prośbę dalmatyńczyka. Z mniejszym entuzjazmem, idę w jej ślady.
 Kiedy już oboje leżymy na zimnych blatach, a światło razi nas w oczy, nagle słyszę cichy szczęk, a po nim jakieś mocne pasy oplątują moje łapy, klatkę piersiową i brzuch.
 Warczę, wściekła. Jak mogłam się dać tak wrobić?!
- Spokojnie, wszystko jest pod kontrolą - uspokaja mnie zaniepokojony dalmatyńczyk. - Może lepiej najpierw wstrzyknijmy serum jej... Strasznie się rzuca! - krzyczy do kogoś, by się pośpieszył z zastrzykami.
 O, nie. Nie dam sobie niczego wstrzyknąć.
- Środki uspokajające. - W moim polu widzenia pojawia się czarno-biały pies. Po chwili czuję ukłucie w bark. Zwijam się w kilkunastu różnych pozycjach i wreszcie udaje mi się uwolnić tylną łapę. Walczę jeszcze zacieklej o odzyskanie wolności. W tle słyszę jakieś krzyki, coś uderza o podłogę.
- Auaaaaa - odzywa się jakiś rozciągnięty nienaturalnie głos. - Kopnęła mnie.. Na szczęście środki już zaczynają działać.
 Wszystko staje się rozmazane, kontury znanego mi świata zacierają się, głosy stają się stłumione, nie rozróżniam słów. Słyszę tylko własne głośno bijące serce, czuję puls w uszach.
 A potem wszystko spowija ciemność.

Od Pakt - Misja 1

 Po męczącym dniu na siłowni postanawiam wyjść na patrol. Wędruję ulicami, rozglądając się uważnie. W Fairnease trwa normalne popołudnie, nic nie zakłóca ogólnego porządku. Ludzie jeżdżą swoimi maszynami po drogach, ich młode bawią się w parku, ganiając i przewracając na ziemię, albo wymachując kolorowymi przedmiotami przypominającymi mniejsze wersje maszyn dorosłych. 
 Docieram do jakiegoś sklepu, najprawdopodobniej spożywczego. Zza drzwi dobiega do mojego nosa przyjemny zapach mięsa. Jednak mijam budynek. Nie jestem tu po to, by się objadać ~ myślę. 
 Za mną nagle rozlega się krzyk. Odwracam się błyskawicznie i widzę ludzką samicę ze szczenięciem. Trzyma plastikową reklamówkę, którą wyrywają jej dwa psy. Trzeci z głośnym warczeniem odciąga ludzkie szczenię. 
 Nie pytam dlaczego, ani po co. Reaguję. Bo to właśnie należy do moich obowiązków. 
 Chronię ludzi. 
 Rzucam okiem na sytuację ludzkiej samicy. Najwyraźniej nieźle sobie radzi, bo okłada psy jakimś ciemnym przedmiotem z dwoma uchwytami, rozglądając się ze strachem za swoim młodym. Przy każdym ruchu w środku coś grzechocze. 
 Szczeniak nie radzi sobie, tak jak matka. Przerażony, próbuje obejść psa, jednak tamten jest dorosłym samcem i widać, że nie da się łatwo oszukać. Szczerzy kły w parodii uśmiechu. 
 Podbiegam z boku i rzucam na przeciwnika. Nie zwalam go z łap, bo waży na pewno o dobre dwadzieścia kilo więcej ode mnie, ale przynajmniej udaje mi się go zdezorientować i nieco odepchnąć. Szczenię patrzy na nas zapłakanymi oczami. Czasem naprawdę żałuję, że nie umiem mówić ludzkim językiem. Warczę więc tylko, mając nadzieję, że się przestraszy i ucieknie, skoro już nic nie blokuje mu drogi. 
 Gdzie tam. 
 Najwyraźniej mam do czynienia z niezłym tłumokiem, bo stoi i patrzy na mnie z rozdziawionymi ustami. No, w moim świecie nie przeżyłbyś pięciu minut ~ myślę. 
 Samiec, w którego uderzyłam zdążył już dojść do siebie, nie mam więc czasu dalej zajmować się dzieciakiem. Okręcam się i wbijając przednie łapy w jego brzuch, jednocześnie łapię za gardło zębami. Wyprężam ciało do tyłu i słyszę jęk, gdy pazury przecinają wrażliwą skórę. Nie mam siły dalej go trzymać, tak więc sprzymierzam się z siłami fizyki i robię piruet, w ostatniej chwili wypuszczając szyję delikwenta z uścisku szczęk. Manewr nie działa, tak jak bym sobie tego życzyła, bo pies jest ciężki, ale i tak uderza z satysfakcjonującym moje uszy dźwiękiem o ścianę. I już się nie podnosi. 
 Jeden zero dla mnie. 
 Widzę jednak, że dalsza pomoc nie jest potrzebna, bo ludzka samica poradziła sobie sama ze swoimi przeciwnikami. Dwa psy odbiegają z uszami przytulonymi do czaszki i ogonami plączącymi się pomiędzy łapami. Podbiega do swojego młodego i oboje zaczynają coś szybko mówić, przytulając się, a ja nie rozumiem ani słowa. Szczeniak w pewnym momencie wskazuje na mnie, patrząc na matkę, a ja wiem o czym mówi, gdy ona grzebie w torbie i rzuca mi kawałek jakiegoś mięsa, szczerząc zęby. 
 Jak ludzie to nazywają? Ach tak, uśmiech. 
 Nie czekając, aż się rozmyśli, biorę w zęby podarunek i odchodzę w jakieś spokojniejsze miejsce, by go zjeść. Może nie będzie tak źle, młody. W końcu jesteś synem swojej matki, a ona wie, jak sobie radzić w życiu ~ myślę z rozbawieniem, przypominając sobie przerażony wyraz twarzy szczeniaka.
- Baza, zgłoś się. Tu agent numer dziesięć. Atak na ludzi w południowej części miasta. Zagrożenie zneutralizowane. Powtarzam, zagrożenie zneutralizowane.