Usiadłam na trawie, poczułam lekki wiatr . A za to gwiazdy wesoło migotały na czarnym tle. A księżyc wskazywał drogę . Poruszyłam się delikatnie . Miałam do tego wprawę . Rozglądnęłam się . Nagle zobaczyłam małą myszkę . Była dosyć czarna więc nie dokładnie było ją widać . Ale jej żółte oczy łatwo było zauważyć . Przez chwilę stałam w bez ruchu . Ale w jednej sekundzie do niej pobiegłam . Ona pisnęła a ja na nią skoczyłam . Poczułam malutkie trzęsące się ciałko . Wbiłam w nią pazury . A potem martwą włożyłam do torby . A po chwili znowu stanęłam w bez ruchu . Poruszyłam jedyne wąsikami . A po kilku minutach zobaczyłam kolejną mysz...
Tym razem nie musiałam się czaić. Po prostu zaczęłam biec za myszą. Była wielka ale to na pewno nie był szczur. Biegłam w jej stronę zawzięcie. Ta była szybsza. Skoczyłam. Jednak ta mysz jakoś umknęła moim łapkom. Powtórzyłam skok. Wzniosłam się w powietrze . Akurat wiatr mi sprzyjał . Potem skierowałam się na mysz . I...
Moje pazury wczepiły się dokładnie w jej plecy . Uśmiechnęłam się i poruszyłam uszami . Włożyłam ją do torby . Potem siedziałam na polanie i czekałam na kolejną zdobycz. Ale jednak po chwili poczułam że więcej ich nie będzie . Skierowałam się bardziej w stronę lasu . Poczułam jak wiatr głaszcze moje wąsiki . Było mi tu bardzo wygodnie . Ale jednak czekałam na kolejną "Niespodziankę"...
Od Leili - ,,Polowanie na zające"
Siedziałam w jednym z namiotów na polanie, gdy dużo psów wybiegło.
-Co się stało?- zaczepiłam jednego z nich.
-Nie słyszałaś? Polujemy na zające!- wyrwał się z moich łap i jak najszybciej umiał wbiegł do lasu. Pomyślałam chwilę. Jeśli teraz wszyscy nagle wbiegli do lasu to zające na pewno uciekają do swoich nor. Miałam swój plan. Schowałam się za pobliskimi drzewami i przemieniłam w zająca. Moje uszy się wydłużyły, a sierść zmieniła barwę na brudno-brązową. Pokicałam ostrożnie uważając na całe gromady biegających i węszących psów. Ostrożnie skakałam za jednym z węszących. Nie mam tak dobrego węchu jako królik. Nagle pies stanął nieruchomo. Położyłam słuchy. Dość duży owczarek zaczął skradać się w stronę popielatej zdobyczy. Na nieszczęście psa nadepnął na suchą gałązkę - pozostałość po zimie. Ten drobny dźwięk ostrzegł królika o drapieżniku. Podniósł słuchy, a gdy go ujrzał szybko wskoczył do pobliskiej nory. Wielki psi łeb nie zmieścił się w dalszej pogoni i mówiąc coś pod nosem odszedł. Wystawiłam głowę zza mało zielonego krzewu. Ostrożnie wskoczyłam do tejże nory. Korytarze były naprawdę kręte, a schodząc coraz niżej było o wiele ciemniej. Ledwo dostrzegłam kontury wielu królików schowanych w najmniejszych tunelach. Zamieniłam się w węża. Zasyczałam, a zające zaczęły wybiegać w panice we wszystkie strony. Upatrzyłam sobie śnieżnobiałego gryzonia z czerwonymi ślepiami. Wygoniłam go oraz resztę z nor. Wyskakując z nory zamieniłam się z powrotem w psa spadając na moją zdobycz. Wzięłam ją w pysk nie robiąc jej krzywdy. Ukradkiem oka widziałam wiele innych psów łapiących wybiegające zające. Dumna kroczyłam w kierunku polany. Było już tam kilka innych psów trzymające swe zdobycze. Położyłam swego między łapy i pogłaskałam. Chyba nieco się uspokoił. Teraz pozostało tylko czekać na resztę.
Od Aidoni - ,,Polowanie na zające"
Wieczorem spotkaliśmy się na małej wysepce, czy raczej półwyspie, gdzie ustawiono ambonę myśliwską. Miejsce było przepiękne. Drzewo tam rosnące miało piękne, drobniutkie, złociste liście rozsypane hojnie na poskręcanych gałęziach wyrastających ze starego poskręcanego pnia, a na jego grubym konarze zawieszono huśtawkę. Fortis wyjaśniła, iż zebrała nas tutaj, aby poddać nas corocznej próbie łowieckiej. Mieliśmy jak najszybciej upolować zająca i przynieść go właśnie tutaj. Szkoda mi było oddalać się od tego cudnego ustronia, ale konkurs wydawał się naprawdę interesujący, a ponad to miałam ogromne szanse na zdobycie głównej nagrody i utarcie nosa tym dumnym i wielkim, którzy naśmiewają się z małego terierka. Na sygnał rogu pognałam natychmiast na wschód. Nie wiedzieć czemu instynkt podpowiadał mi, że znajdę tam łąki i mnóstwo zajęczych nor. Rzeczywiście po jakiejś godzince udało mi się trafić na uroczą polankę. O dziwo było tu niezwykle pusto. Zupełnie jakby całe to tałatajstwo dowiedziało się o tych naszych podchodach. Przyłożyłam ucho do ziemi. Gdzieś głęboko w jej czeluściach usłyszałam charakterystyczne tupanie. Oszacowałam, gdzie warstwa gleby jest najcieńsza i szybko rozdrapałam to miejsce dostając się do wnętrza. Królik stojący tyłem odwrócił się, ale zamiast zacząć uciekać, na co byłam przygotowana, skoczył na mnie boleśnie kopnął w pysk i zwiał. Pognałam za nim. Po drodze zorientowałam się, iż nie doceniałam mojego przeciwnika. Szarak gnał jak oszalały, a jego łapki zdawały się nie dotykać ziemi. Dopadł gór i wskoczył w pełnym biegu do jaskini licząc ze mnie zgubi. I on się przeliczył, bo jakkolwiek mogłam wydawać mu się olbrzymem, daleko mi było do rozmiarów normalnego psa więc bez problemy tropiłam go między skałami w tym królestwie kamieni. Gdy więc moja ofiara wypadła z groty po drugiej stronie wzgórka deptałam jej już po piętach, Wściekła tym bardziej iż w czasie pościgu poobijałam się porządnie, a także nadal piekło mnie miejsce, gdzie dostałam jego pierwszy cios. Zwierzak stanął w postawie bojowej (i nie jest to wcale artystyczna przenośnia!) Zgłupiałam do reszty, ale nie zamierzałam mu odpuścić. Nagle w moją stronę poleciało coś okrągłego i rozprysło się pod moimi łapami z wielkim hukiem rozpylając wokoło mnóstwo dymu. Moja zdobycz zniknęła, a ja zyskałam piękne osmalenia na futrze i oczywiście niemiłosiernie piekły mnie oczy. "Przecież nie mógł tak po prostu zniknąć" pomyślałam rozglądając się wokoło spod przymkniętych powiek i węsząc w powietrzu starając się wyczuć zapach zwierzyny. Dostrzegłam coś szarego przesuwającego się ze sporą prędkością w górę wzgórza. To musiał być on choć obraz wciąż jeszcze zachodził mi mgłą. pobiegłam za nim. Mogłam użyć mocy i stać się niewidzialna, ale wolałam zrobić to jak należy i udowodnić że jestem naprawdę prawdziwym psem. Okazało się, że nawet osłabiona jestem dość szybka. Dopadłam go jednak dopiero na szczycie. Zajęczym zwyczajem biegł po łuku, a ja wybrałam trudniejszą drogę na wprost. Chciał odskoczyć, ale ja byłam szybsza i złapałam go od tyłu. Nasz pojedynek trwał dość długo, a gryzoń walczył jak ninja. Miałam dużo szczęścia ze wreszcie udało mi się go wykończyć bo inaczej sama przypłaciłabym tą przygodę życiem. Z tym stworzonkiem było jednak coś nie tak. W końcu nie każdy mieszkaniec lasu nosi ze sobą granaty i ... obrożę? Zdarłam mu ja z karku i przegryzłam w miejscu gdzie powinno znajdować się zasilanie. Nie zamierzałam odpuścić sobie zawodów. Rozejrzałam się w poszukiwaniu miejsca skąd przyszłam. Rozpoznałam je po tym drzewie, obok którego mieliśmy złożyć łupy, jednak to był spory kawałek rogi. Zerknęłam na korę odpadłą z suchego drzewa. Była dość duża bym mogła zrealizować mój szalony plan. Wskoczyłam na nią i w szaleńczym tępię zaczęłam zjeżdżać w dół. Z trudem omijałam drzewa i skały, od których nieraz moje prowizoryczne sanki odbijały się z hukiem. Nie raz pojazd podskakiwał gwałtownie i jeszcze mniej delikatnie lądował. Wreszcie dotarłam na miejsce i wylądowałam dokładnie... w jeziorku otaczającym wysepkę. Wypłynęłam na powierzchnię i zaczęłam szybko płynąć do brzegu. Złożyłam zdobycz na ziemi i usiadłam w oczekiwaniu na werdykt. Bawiłam się świetnie choć po części żałowałam, że uśmierciłam uchatego można go było choć przesłuchać, choć sądząc po opłakanym stanie w jakim się obecnie znajdowałam wątpiłam co do skuteczności takiej metody. Prędzej by uciekł.
Od Unguli - "Polowanie na mysz"
Miło ze strony dowództwa, że pozwolili mi wybrać się na ten cały zjazd. Początkowo byłam sceptycznie nastawiona, ale wreszcie postanowiłam wykorzystać ten czas do maksimum. Wreszcie nie patrzono na mnie jak na damulkę z rezydencji, stad też z dumą przedstawiać się mogłam jako Ungula, bez konieczności udowadniania słuszności tego tytułu. Pierwszego wieczoru nasza alfa ogłosiła polowanie na myszy. Małe to wyzwanie, ale cieszy. Broni nie mieliśmy wiec polegać można było tylko na własnych pazurkach.Ruszyłam więc na łowy. Srebrna tarcza księżyca odbijała się w moich oczach, a łapy miękko zapadały się w leśnym podłożu. Z dziupli ponad mną wyleciał puszczyk pohukując gromko. Miałam przynajmniej dwa pomysły na przeprowadzenie tej akcji i postanowiłam wykorzystać oba. Z kuchni podebrałam trochę sera,a wokoło pełno było gałęzi więc zbudowałam pułapkę. Następnie odeszłam spory kawałek i zajęłam się ręczna pracą. Złapałam kilka myszy, ale to mnie nie zadowalało wiec ruszyłam by znaleźć lepsze miejsce. Około północy natrafiłam na stara opuszczona szopę. Zajrzałam przez okienko. Na dębowym stoliku siedziało dziwaczne stworzonko z piekła rodem o matowych ciemnych oczach i wydłużonym ciele pokrytym aksamitnym futrem.
Dookoła siedziała cała gromada myszy o dziwnie iskrzących się oczach. Demoniczne zwierzę wyglądało jakby układało się do snu, a jego świta śpiewała mu kołysankę. Gdy uznałam iż właściciel domku zasnął wślizgnęłam się do środka. Ledwie postawiłam krok, a drzwi za mną zatrzasnęły się. Bestia otworzyła oczy i błyskawicznie pojawiła się obok mnie:
Wiedziałam, że nie żartuje. Wymknęłam się na zewnątrz głęboko wdychając chłodne nocne powietrze. Daleka byłam od rozpaczania z byle powodu, ale nie miałam pojęcia co zrobię by wyrwać się z tych tarapatów. Siadłam na ziemi i zaczęłam głęboko myśleć. Ważną ta czynność przerwał mi dziwny szelest. Posuwając się niczym wąż po zielonym poszyciu podbiegła do mnie niewielka fretka. Ku mojemu zdumieniu przytuliła mi się do łapy.
- Nie martw się... wiesz co nie wiem czemu, ale polubiłam cię
- Skąd mnie znasz?
- Obserwuję cię od kiedy tu przybyliście
- I tak to nie ważne... co się ze mną dzieje? z gryzoniami rozmawiam
- O wypraszam sobie... zresztą jak nie chcesz pomocy to nie. - obruszyła się.
- A jak ty mi możesz pomóc? - rzekłam zmartwiona.
- Myszy bardzo lubią muzykę i ma ona na nie magiczny wpływ, śpiew jednak jest pod tym względem dość ograniczony. Ale tu niedaleko rośnie trzcina z której można zrobić... Będzie jak w bajce o pasterzu tysiąca zajęcy
Znałam tą opowieść z mojego domu i jakkolwiek pozostała we mnie nutka sceptycyzmu nie miałam lepszego pomysłu i zdecydowałam się spróbować. W kilka minut za pomocą pazurów wycięłam piszczałki. Do domku wróciłam gdy już zbliżał się poranek i księżyc powoli chylił się ku zachodowi by ustąpić miejsca różanej jutrzence.
- Nie udało ci się... - rzekł potwór
- To się jeszcze okaże - odparłam - i zaczęłam grać.
- Nie - wrzasnął zwierz, a ja ruszyłam w stronę obozu. Słońce powoli wychylało się zza wzgórz, ani demon, ani myszy nie mogli się przed nim ukryć pociągnięci magiczną muzyką. Zaprzyjaźniona fretka przyciągnęła już resztę mojej zdobyczy. Potwór w kilka chwil pod wpływem jasnych promieni wyparował zanim jeszcze dotarłam do polanki, ale wciąż miałam moją mysią armie. Nie przestając pogwizdywać stanęłam na placu gdzie miało nastąpić rozliczenie z efektów nocnej pracy. Na ziemi przede mną leżał stosik zwyczajnych gryzoni, a za mną cały orszak zaklętych. Z niecierpliwością oczekiwałam werdyktu. O tyle bowiem o ile nie przeszkadzało mi powszechne zainteresowanie jakie budziłam to obawiałam się że braknie mi tchu, a nowa znajoma uprzedziła mnie że wówczas niewolnicy bestii przestaną być myszami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz