Fortis patrzy w moim kierunku. W moim mózgu trwa galop myśli, kiedy usiłuję znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. Powoli zaczynam dochodzić do jakiegoś sensu, łącząc to, co wiem w całość.
Kiedy Tori stanęła na złej platformie, gra nas ukarała. Atakiem mięsożernej rośliny.
Po trzech pytaniach zatrzymała się, ale nie zadała następnego. Może wyczuła, że jest nas tylko trzy, a jedna nie może dwa razy odpowiedzieć? Jeśli pytania były cztery, to ten symulator skonstruował jakiś niezły cham, ale jeśli było ich więcej, drużyny zatrzymywałyby się w momencie, gdy kończyła się liczba uczestników.
Koniec gry?
- Nie ruszajcie się... - mówię cicho. - Mam plan, ale musicie być przygotowane. Zejdę z tej platformy i ukryję się za tamtą kolumną. - Wskazuję łapą najbliższy filar.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz - odzywa się niepewnym głosem Tori.
Patrzę na płytę i zastanawiam się, jak bezpiecznie ją opuścić. Każdy, kto chciałby z niej zejść, ruszyłby do przodu. To najbardziej oczywiste miejsce. Nie mam jednak pewności, jak ta cała gra działa i na jakiś zasadach. Kto tym w ogóle steruje? Pewnie ci piekielni naukowcy.
Wierząc w statystykę, tyłem wycofuję się z kamienia. Nie dzieje się nic poza tym, że platforma nieco wznosi się do góry, uwolniona od mojego ciężaru. Tkwię w bezruchu, czekając na jakiś znak, że uruchomiłam pułapkę. Nic się jednak nie dzieje. Tori i Fortis, zachęcone moim przykładem również opuszczają płyty.
- Wycofajcie się powo... - nie kończę, bowiem słyszę odgłos strzałki lecącej w powietrzu. - Padnij! - wrzeszczę i sama nurkuję za jakąś skałę, z nosem przy ziemi. Widzę jeszcze tylko Fortis i ścianę wody, która tworzy się między nią i kocicą, a bronią.
- Strzałki z grotami wypełnionymi trującą substancją, która paraliżuje i odcina dopływ tlenu do komórek ciała... - zaczyna recytować monotonnym głosem moja Obroża.
Dzięki, teraz jest już po fakcie, myślę.
Samuel nazywa niemiłe doświadczenia "nauczkami". Szkołą życia. Uważa, że los przygotowuje nas na przyszłość, żebyśmy umieli sobie radzić.
To właśnie on nauczył mnie naukowych zasad. Gdy nic nie jest pewne, należy pokładać nadzieję, w tym, iż świat zafunduje nam najbardziej prawdopodobny scenariusz.
Teraz trwa eksperyment, i to co zwykłe nie jest normą.
Odczekuję kilka sekund i ostrożnie wystawiam głowę zza kryjówki, do poziomu oczu. Najwyraźniej ostrzał już się skończył. Rozglądam się, próbując znaleźć Fortis i Tikę. Właśnie wstają z ziemi. Strzałki były wymierzone tylko we mnie.
Czy dlatego, że jako pierwsza opuściłam grę?
Podbiegam do towarzyszek i bacznie obserwuję okolicę. Nic nie czuję, ani nie słyszę. Wokół trwa piękny słoneczny dzień, zupełnie jakby nic się nie stało.
- Nic wam nie jest? - pyta Fortis.
Kręcę głową. Kocica również zaprzecza.
- Lepiej się pośpieszmy. Zaraz spadną na nas wielkie głazy, albo coś gorszego - odzywa się Tika poważnym głosem. Rusza do przodu i nagle krzyczy z bólu.
Wdepnęła w trujący grot, przerażam się. Na szczęście moje obawy się nie sprawdzają. Kotka stanęła na czymś podobnym do gwoździa. Ma niewielką rankę na opuszce przedniej łapy.
- To chyba nic groźnego - przerywa ciszę border collie, ale zaraz przerywa, patrząc na klapę na której stoimy. - Wiecie co, zejdźmy stąd.
Robię pierwszy krok, ale nie jestem dość szybka. Zapadnia ciągnie nas w dół siłą grawitacji. Najwyraźniej gwóźdź był czynnikiem aktywującym ją. Spadamy przez sekundę, a potem twardo lądujemy w jakimś ciemnym tunelu.
Pachnie tutaj ziemią, z sufitu i ścian wyrastają korzenia. Korytarz nie wygląda na używany, co bardzo mnie cieszy.
Podłoga jest jednak śliska, pokryta dziwną substancją.
Wszystkie trzy jednocześnie unosimy głowy do góry. Klapka właśnie odcina nam dopływ światła, pogrążając w mroku.
Siedzimy w ciszy, usiłując przyjąć do wiadomości to, co się wydarzyło.
Potem jednak wstajemy z ociąganiem. Nie wiadomo, czy nie ma tu czujników ruchu, które aktywują jeszcze jakieś nieciekawe efekty.
- Posiadam funkcję latarki - odzywają się trzy obroże. - Czy użytkownik potwierdza chęć użycia funkcji?
- Tak - odpowiadamy wszystkie.
Sekundę później ciemność rozpraszają trzy wąskie strumienie światła. Widoczność ogranicza się do kilkunastu centymetrów przed łapami. Lepsze jednak to, niż błądzenie w totalnej ciemnicy.
Ruszamy wolnym krokiem tunelem. Podłoże jest naprawdę dziwne, przypominające w dotyku jakąś maź, ale śliskie niczym lód w środku mroźnej zimy.
Oczywiście wkrótce potykam się o jakiś twardy przedmiot, którego moja latarka nie oświetliła i wpadam na Fortis. Ta próbuje przytrzymać się ściany, ale łapy już podwijają się jej pod ogon i collie na grzbiecie zaczyna zjeżdżać w dół. Sekundę później idę w jej ślady. Jedynie Tika przytrzymuje się ziemi pazurami, ale gdy jadę szaloną kolejką słyszę jej prychanie niesione pędem powietrza. Może puściła się i pojechała za nami, żeby nie zostać sama.
Na nic idą moje wysiłki włożone w chwycenie się jakiejkolwiek stałej powierzchni. Ślizg trwa jakąś minutę, podczas której obracam się pod wszystkimi możliwymi kątami. Wreszcie niemal z ulgą widzę światło zwiastujące koniec tunelu, ale radość szybko mi przechodzi, gdy widzę na jakiej wysokości znajduje się otwór. Niestety niemożliwe jest zatrzymanie się, wiec wypadam w powietrze i rozstawiam szeroko łapy. Lądowanie jest bolesne, ale udaje mi się nieco przenieść siły fizyki na ziemię, turlając się przy spotkaniu z nią. Tracę impet gdzieś po piętnastu metrach, ale jest dobrze, bo nic sobie nie złamałam ani nie skręciłam. Nie wiem, gdzie reszta, bo w polu widzenia mam tylko gęste krzaki.
Przez chwilę jeszcze leżę, dysząc ciężko. Ta Smocza Wyspa zaczyna wychodzić mi bokiem.
<Tormenta?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz