niedziela, 14 lutego 2016

Od Fortis C.d. Deimonda

Rozszerzyłam źrenice. Moje oczy przybrały upiorny kolor czarny. Nade mną wznosił się upiór rodem z horrorów. Postanowiłam jednak nie okazywać zbytniego strachu, tego że żołądek robił beczki, a serce waliło w piersi głośno niczym startujący samolot.
- Kim jesteś i jak się tu dostałeś? - spytałam łamiącym głosem. Patrząc na mnie z boku, można by pomyśleć, że bardziej przejęłam się tym, że obcy wkroczył na teren jak gdyby nigdy nic, odnalazł tajną kryjówkę, niżeli to, że postać z koszmarów stoi sobie obok!
- Musisz mi pomóc. - powiedział twardo gardłowym głosem, wzdrygnęłam się na to, ale skinęłam na postać i poleciłam, by szła za mną. Zaprowadziłam ją do mojego gabinetu.
- Ponawiam pytania.
- Ja to Deimond i On. - odpowiedział zarazem na oba.
- Twoja obroża.. - wyjąkałam kładąc uszy. - Myślałam, że nie żyjesz.
- Że go zabiłem? - zarechotał. Zmarszczyłam brwi.
- Czegoś tu nie rozumiem. - stwierdziłam. - Jak to, że go zabiłem?
- To jasne, jak słońce. - parsknął. - To ja i On. Dwie postaci w jednym ciele. Potrzebuję teraz.. Potrzebuje kartki, która umożliwi mu zmianę.
Skinęłam głową.
- Rozumiem. Każe ją komuś przynieść..
- Nie! - odezwały się jakby oba głosy z jednego gardła. Demon chrząknął i mruknął coś pod nosem, co brzmiało jakby: teraz ja mówię. - Musisz albo nam pomóc się tam dostać, albo zrobić to sama. - skwitował.
- Wolę nie pytać, co stałoby się, gdyby twoje koty ujrzały demona na ich włościach. - parsknęłam i kiwnęłam głową. - Pójdę tam, ale musisz mi obiecać, że się nie poruszysz nawet o centymetr. Mój gabinet ma pozostać w całości. Zrozumiałeś Demonie i Deimondzie? - spojrzałam chyżo w oczy ogromnemu stworowi. Poruszył się nagle i wydał jakiś nieartykułowany dźwięk, na co się wzdrygnęłam.
- Chciałem wzruszyć ramionami. - wyjaśnił. - Ale gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść.
Skinęłam i chwyciłam klucz w pysk.
- Wiem, że możesz równie dobrze wyważyć te drzwi jednym kopniakiem, ale gdyby jacyś ciekawscy się znaleźli.. - tłumaczyłam.
- Jasne, jasne. - odezwał się potwór. - A teraz zmykaj czym prędzej. Będziemy grzeczni. - wybełkotał i położył się na dywanie.
No jasne, tylko nie obśliń. - prychnęłam w myślach i skierowałam się do wyjścia.
- Odwołać alarm! - krzyknęłam na jakiegoś akitę o imieniu Shadoe. Ten skłonił głowę i wykonał rozkaz.
Wskoczyłam do pojazdu i odruchowo chciałam nacisnąć opcję, by jechać na Xaranth, ale w ostatniej chwili moja łapa powędrowała na przycisk z rybą.
~~~
Gdy koty mnie ujrzały, zaczęły od razu uciekać, większość wdrapała się na ściany, a najbliżsi podskoczyli na kilkanaście stóp w górę.
- Nie ma to jak przyjazne powitanie. - mruknęłam pod nosem i skręciłam od razu w stronę gabinetu Deimonda, na szyi błyszczała odznaka Alfy HAU, nikt nie śmiał się sprzeciwiać. 
 ~~~
- Co ja ci mówiłam, na miłość boską! - wrzasnęłam w progu szczątków mojego gabinetu, gdzie słaniał się z nóg demon. - Jak śmiałeś pochłonąć cały zapas KOCIMIĘTKI?! - zagrzmiałam widząc walające się papierki.
- Mhm.. - mruknął i przewrócił się.
- Masz, mów to. - podałam mu świstek papieru. - O ile masz siłę. - mruknęłam pod nosem.
<Deimond? Nie ćpaj kocimiętki! xD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz