sobota, 13 lutego 2016

Od Fortis C.d. Deimonda

Ostatkami sił wykopałam mały dołek w śniegu i usiadłam sobie w nim tak, by śnieg nie przeszkadzał i chronił od wiatru. Po chwili poczułam błogie uczucie ciepła, było cieplej niż gdy ustawiona byłam przodem na mroźne powiewy. Teraz na pewno, nawet gdyby Deimond przeszedł obok, nie spojrzałby nawet na kolejną zaspę. Byłam tego świadoma, ale gdyby nie to, zamarzłabym na kość. Trzeba wybrać czasem mniejsze zło.
Obudziłam się pod zimną kołderką śniegu, wstając otrzepałam się z niego i rozejrzałam smętnie. Oczywiście wszystkiemu towarzyszył tępy ból w klatce piersiowej. Ze zmarszczonymi brwiami rozejrzałam się dookoła, biało. Inaczej tego nazwać nie można. Na tym poziomie osiadła mgła tak, że nie było widać terenów PiK'u. W dodatku w nocy spadł śnieg i przykrył wszystko, co mogłoby mieć inny kolor niż biały. W tym mnie, tylko że się otrzepałam.
Dotknęłam obroży i nacisnęłam guzik, nawiązałam połączenie z centralą.
- Halo? Tu agent 01. - rozpoczęłam. - Proszę o pomoc, znajduję się w górach, zlokalizujcie mnie. Deimond, agent 01 z MIAUK'u zaginął także. Halo? Halo? - Nie było odzewu. - Agenci 01, 01 potrzebują pilnie pomocy! Zlokalizujcie obrożę! - zakończyłam połączenie i rozejrzałam się bezradnie. Nie wiedziałam co robić. Zapach zniknął, nic nie widać, nikogo nie ma. W dodatku mój żywioł także się na nic nie przyda. Nie mogłam także krzyczeć, bo groziła kolejna lawina, czyli właściwie śmierć. Nie zamierzałam jednakże siedzieć bezczynnie. Przewertowałam listę aplikacji w mojej obroży. Był tam między innymi GPS, czyli w tym wypadku coś, co umożliwiało mi zejście na dół. Oby Deimond miał tyleż szczęścia.
Skierowałam się więc na prawo, schodziłam ostrożnie wąską ścianką przyklejona do kamiennego muru. Właściwie to zaraz potem schodziłam już prosto, stromymi urwiskami. Czekany w obroży wiele pomagały, a także kotwiczki. Ciekawa byłam, czy spadochron także by zadziałał, ale to zbyt ryzykowna operacja. Musiałam zdać się na resztę narzędzi.
Wreszcie po kilku godzinach żmudnej i męczącej wędrówki znalazłam się na równinie, tam bez żadnych ceregieli wpakowałam się do tajnego przejścia, a stamtąd do centrum dowodzenia. Nie kierowałam się do medyka, ale tam, skąd można by zlokalizować Deimonda. Miałam nikłą nadzieję, że się odnajdzie.
Po jakimś czasie, gdy został zrobiony mi rentgen i okazało się, iż miałam złamane żebro grupa wytrawnych wspinaczy oznajmiła:
- Znaleźliśmy porwaną obrożę. Dalej znajdowały się ogromne ślady.. - urwali. - Spodziewamy się, że coś go pożarło.
<Deimond? xD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz