Zamaszysty ruch pędzlem i kolejna wstęga oranżowego promienia, rozrywającego horyzont. Gęste obłoki gnane wiatrem, właśnie skupiły się nad wierzchołkami okolicznych gór w swym wyimaginowanym wyścigu, płynęły tylko dalej. Trawa, wysoka do łopatek straciła swój soczyście zielony blask. Oświetlona przez zachód była równie złocista, co niebo. Przystanąłem w miejscu i uniosłem głowę, gdy wiatr wpadł w moją sierść i rozwiał ją niedbale. Wraz z tym, w powietrze uniosło się kilka garści jesiennych liści, z pobliskiego drzewa. Nabrałem powietrza głęboko w płuca czując, jak te rozrywa niepohamowana żądza, bezkresnej wolności. I płoną, toną, topnieją i giną, gdzieś w odmętach ziem. Przemieszczałem się przez pole wolnym krokiem. Uroczystym, płynnym. Jakbym właśnie miał zamiar odebrać uhonorowanie, choć w cale nie było za co. W HAU jestem zaledwie od kilku dni. Nie poznałem nawet połowy członków, ale psy które miałem okazje napotkać kojarzę jedynie z wyglądu. I chociaż chciałbym, żeby nie zostało to odebrane jako ironia jestem ciekaw, czy wszyscy tutaj, są równie interesujący? Skrytość to podobno okno duszy, na które przeciętny obserwator nie ma czasu rzucić okiem. Niedostępność znaczy nie, a lenistwo to rzecz powszechna. Osobowość płytka, to jej brak, ale czy każdemu zaraz chce się nurkować do dna oceanu? Ruszyłem przed siebie wolnym truchtem, przyśpieszałem jednak z każdym krokiem, a mój oddech skrócił się. Zmierzałem w stronę jasnego półkola, zlewającego się z horyzontem, uciekającego w dal. Przedarłem się przez ostatnie kępki wysokiej trawy, po czym znalazłem się na normalnym podłożu. Rozejrzałem się dookoła i zauważyłem piłkę, którą rzucił mi Eric. Siedemnastoletni syn rodziny Davenport, gdzie aktualnie mieszkam. Złapałem zabawkę do pyska, słysząc kroki chłopaka.
- Joker! -Zawołał, przywołując mnie ruchem ręki.- Wracaj!
Już miałem zawrócić w jego stronę, gdy zaciekawiła mnie nora znajdująca się nieopodal dalej. Wypuściłem kolorową piłkę i podbiegłem w stronę znaleziska. Na tyle ile pozwalała mi wielkość dziury, wetknąłem do niej głowę. W środku emanowała delikatna poświata błękitnego promienia. Skąd światło pod ziemią? Wczołgałem się głębiej nory, która zaczęła się rozszerzać. Moje łapy ślizgały się na ziemi, która prowadziła w dół. Przeszedłem jeszcze kilka metrów, gdy światło stało się bliższe. Ujrzałem coś na kształt... teleportu? Błękitno granatowa obręcz, w swej środkowej części była całkowicie bezbarwna.
- Jo! -Ponowny krzyk Eric'a, który zignorowałem w miarę szybko.
Mam nadzieję, że to nie skończy się, jak zwykle. Powoli przedarłem się przez portal, czując przy tym łaskotanie na całym ciele. Obraz rozmył się i zaczął wirować, przyjmując najróżniejsze barwy. Przymknąłem oczy czując nie komfort, a gdy je otworzyłem znów byłem na powierzchni... Xaranth to mi to jednak nie przypominało. Mroczny las, sam w sobie nie jest do niczego podobny. Wokół masywnych, wysokich drzew, kręciły się świetliki, które widząc mnie, podleciały i usiadły na mym pysku. Wnet moim ciałem wstrząsnął silny dreszcz. Znacie to uczucie? Kiedy bezmyślnie zajęci sobą czujcie na sobie czyjś wzrok, i wtedy uświadamiacie sobie, że to spojrzenie towarzyszy Wam już od dawna? Rozejrzałem się po otaczających mnie krzewach. Pod jakimś drzewem stała postać. Podszedłem w stronę nieznajomego, który okazał się być psem. Był to samiec. Nieco niższy, starszy, o rudobrązowej sierści. W dłuższe pasma przy uszach miał wplecione różnorakie korale, oddzielone brązową skórą i zakończone piórami. Na końcach nielicznych znajdowały się odłamki kości. Pod oczyma miał krwistoczerwone, łukowate kreski. Te łączyły się dopiero przy nosie.
- Kim jesteś? -Mruknąłem, nie spuszczając z niego wzroku.
Tym razem jednak moje oczy napotkały spojrzenie nieznajomego.
- Lepiej powiedz mi kim Ty jesteś! -Uśmiechnął się do mnie wesoło. -Mi mów Squarellit. -Dodał.
- Fall. -Odparłem po namyśle. -Gdzie ja jestem?
- Wiedziałem, że prędzej czy później o to zapytasz. -Jego entuzjazm był przeogromny. -Owa kraina nosi miano Inria, a sugerując się tym, że pojawiłeś się tutaj, musiałeś przybyć przez portal z innego świata. Xaranth lub Varanth, prawda? -Skinąłem głową.- Jaki jest twój cel podróży do nas?
- Chyba przypadek... Jak stąd wrócić do domu?
- Tak jak drogą, którą przybyłeś. -Zwrócił głowę w stronę portalu. -Rozejrzyj się po okolicy. Czeka na ciebie wiele niespodzianek.
Już miałem odpowiedzieć, co o tym sądzę, gdy pies zwrócił się w stronę dróżki i uciekł . Zirytowany, położyłem uszy po sobie i niechętnie udałem się przed siebie. Zewsząd widać było błękitny pył, który spadał z drzew i osiedlał się na trawie. Ta prawie lśniła. W Inrii panowała noc. Przynajmniej tak mi się wydawało, gdyż ciemne niebo obsypane było gwiazdami. Podszedłem do jednego z drzew i uniosłem głowę w górę, obserwując koronę. Interesujące miejsce. Bez dwóch zdań. Niespodziewanie z jednej gałązki spadła zgięta na pół kartka. Była przymocowana złocistym sznurkiem. Pewnie wiatr ją zdmuchnął. Otworzyłem ją i spojrzałem do środka zaciekawiony.
[Narrator?]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz