Kropelka musnęła mój kark. Zapiekło, ale potem przestało. Dziwne uczucie ulgi przebiegło przeze mnie. Oczy zamknęłam, a sen zmorzył mnie od razu.
***
Gdy otrząsnęłam się wreszcie, ze zdziwieniem przypomniałam sobie jedną z zasad.
,,Walka kończy się wtedy, gdy jedno, lub oboje, przeciwników jest niezdolnych do dalszej walki."
Byłam niezdolna do walki.. chyba. Właściwie, to pewnie jestem jedyną istotą, która podczas tej morderczej rzezi, na życie i śmierć ucięła sobie drzemkę. Tuż obok przeciwnika. Może tego nie uwzględnili. Bo tak właściwie, to byłam, ale i nie byłam do tego zdolna.
Westchnęłam i usiadłam przeciągając się mimowolnie. Lodowata woda trysnęła na mój pysk. Potrząsnęłam nim. Rozbudzona zaczęłam układać plan na zrobienie.. czegokolwiek.
Ale nic.
Właśnie! Nic.
Siedziałam i zbierałam energię. Nie będzie bezpośredniego starcia, kieł w kieł. Nie będzie też długiej wymiany pocisków. Będzie tylko długa taktyka.
Wysoki zwierz atakował raz w raz sądząc, że wreszcie przebije się przez moją obronę. Lecz nie! Nic mi nie zrobił, bo gdy tylko wsadzał łapę w tarczę, ta od razu ją zgniatała przy ziemi, a on ją wyrywał i plując śliną na wszystkie strony uciekał. Raz po raz. Po pewnym czasie ślina strzeliła na wypalony kawałek ziemi, a potem odskoczyła, i przecięła nos bestii podpalając go. I wtedy stało się coś niezwykłego. Cały ring został otoczony gigantyczną ilością wody, która tworzyła ogromne fale skacząc w sztormie.
Gdy przeciwnik połapał się co robi, było już za późno. Nie miał już mocy. Woda wyparowała, wszędzie powstała mgła.
Wyszłam z bańki, a ta prysnęła i utworzyła się mała kałuża. Używając nosa, skierowałam się do bezbronnego już, osłabionego stwora. Miałam czas, by oszacował go dokładnie. Śmierdział spalenizną. Jego nos zniknął, zwisało jedynie trochę przypalonego mięsa. Wykrzywiał pysk dziwacznie, oczy miał zalane krwią, ogromne i wyłupiaste. Tułów był przeraźliwie chudy, tak jak łapy, czy odnóża. Palce posiadał długie, poskręcane i zakończone długimi, czarnymi pazurami. Jeszcze uszy. Sztywno zwisały, prosto w dół. Futro było długie, gęste, śmierdzące i kędzierzawe, miało kolor sadzy i wyglądało, jakby się w niej wytarzał. Jeszcze ogon. Taki jak uszy. Sztywny, prosty. Wywalił rozdwojony jęzor i syknął, odskoczyłam mimowolnie. Ale zdałam sobie sprawę, że.. nic mi już nie zrobi.
To było jego życie, a życie jego było wodą. Gdy zniknęła, nie miał prawa funkcjonować, umierał. Zastanawiałam się czasem co stanie się ze mną w takim przypadku, już wiedziałam.
Bolało mnie to, że już było po nim. Nie chciałam go zabijać! Był taki podobny. Miał identyczny żywioł i potrafiłam go zrozumieć. Bo.. nie urodził się taki. Zniszczyli go! Zmienili! Sprawili, że stał się bestią.
- Spoczywaj.. - dobiegły mnie ryknięcia każące mi go uśmiercić. Uśmiechnęłam się słabo: - Zakończę twe cierpienia.
Zamknął ślepia i wychrypiał.
- Akh..
Doskoczyłam doń i rozerwałam mu gardziel. Nie było już krwi, suche, martwe ciało. Po chwili rozwiało się. Jak kurz, który ściera się, gdy odkrywa się jakąś starą księgę.
I wiecie co? Nic specjalnego. Dalej stało się to:
Dołączyłam do Tormenty. Na scenę natomiast wkroczyła Pakt.
Walczyła długo. Słyszałam krzyki wrzaski. I w pewnym momencie ogłosili koniec. Ale ja, czułam coś niepokojącego.
- Obrożo.. - powiedziałam ściszonym głosem.
- Wąż Mgłowy. Zagrożenia: jad.. - rzekła komputerowym głosem. A to ostatnie słowo wyszeptałam razem z nią.
Tormenta rozszerzyła ślepia i wrzasnęła:
- Pakt! UWAŻAJ NA KŁY! NIE MOŻE CIĘ UGRYŹĆ! TO TRUCIZNA!
Powtórzyłyśmy to jeszcze kilka razy, ale towarzyszka w szale bitewnym wcale nie zwracała na nas uwagi.
I wtedy wąż ukąsił ją w łapę.
Tormenta krzyknęła, słabszym, zmęczonym głosem jeszcze raz:
- Pakt, to trucizna!
A mrugnięcie powieką później truchło leżało porozrywane na szczątki. Przyjrzałam się temu obojętnie.
<Tormenta? Jak będziesz mogła, to odpiszesz, a jak nie, to Pakt>
Ja odpiszę.
OdpowiedzUsuń~~~Tormenta.
Jasne ^^ cieszę się niezmiernie
Usuń