Byłam wściekła więc zamiast słów podziękowania burknęłam tylko coś niewyraźnie pod nosem.
- Niech żyje wdzięczność - sarknęła kocica
Powoli
z należytą dumą ruszyłam przed siebie tłumiąc wściekłość. Nie znosiłam,
gdy ktoś traktował mnie jak dziecko i robił mi w czymkolwiek łaskę.
Denerwowała mnie sama obecność kocicy. Miałam ochotę chwilę pobyć sama,
ale wąska ścieżka po której obu stronach otwierały zasnute chmurami się
przepaści bez dna raczej tego nie ułatwiała.
- Słuchaj muszę
odejść na stronę... - najgłupsze z możliwych wytłumaczeń, ale
jednocześnie jedyne jaki w tym momencie przychodziło mi do głowy.
Musiałam po pierwsze wszystko sobie przemyśleć, a po drugie udowodnić
tej zołzie, mamuśce zakichanej, że potrafię o siebie zadbać.
- Może zaczekaj tu, a ja pójdę na przód i za jakiś czas ruszysz za mną.
Spojrzała na mnie spode łba.
- Obawiam się że tak szybko to nie biegasz...
Nie
miałam ochoty oponować tym bardziej, iż moją uwagę przykuł dziwny ruch
za kolumną. Zdawało mi się, że słyszę zdławiony ryk. Oczywiście biorąc
pod uwagę silny wiatr hulający między kolumnami równie dobrze mogłam się
przesłyszeć.
- Tylko nie zrób sobie kuku dziecko...
- nie udawaj że to cię zmartwi, zapewne jeszcze odtańczysz taniec zwycięstwa na moim grobie
Różowo-oka fuknęła tylko lekceważąco.
- Jak ci nie zależy to czemu ja mam się przejmować.

Zręcznymi
susami przemierzyła rząd pułapek i zniknęła mi z oczu. Podeszłam do
miejsca skąd dobiegały dziwne dźwięki. Pierwsze co zobaczyłam to ostre
jak sztylety lśniące pazury wbijające się w skałę. na nich jak na hakach
zwisało cielsko smoka wywijając skrzydłami. Przyjrzałam się bestii. Nie
wyglądała groźnie, bo bliższych oględzinach uznałam iż jest niewiele
większy ode mnie. Wyraźnie jedna z łap ugrzęzła jej między skałami. Na
łuskach widać było ślady stoczonej niedawno walki. Chyba przerwałyśmy
jakiś pojedynek. Powoli zbliżyłam się do zwierzęcia, które na mój widok
wydało z siebie błagalny ryk. Podeszłam do łapy i odrzuciłam kilka
kamieni, kontem oka dostrzegłam, iż jej szyja i ogon służące pewnie do
utrzymywania kierunku lotu są niezwykle wątłe. Do głowy wpadł mi szalony
pomysł. Chwyciłam kawałek liany i owinęłam dookoła pyska smoka. Był
chyba już zmęczony niewolą, bo nie protestował. Trzymając za koniec
prowizorycznej uzdy odrzuciłam ostatni kamień. Bestia poderwała się
gwałtownie unosząc mnie ze sobą. W ostatniej chwili udało mi się odbić
od wystającej kolumny i wylądować na grzbiecie napowietrznego
wierzchowca, a po krótkiej lecz niezwykle wyczerpującej szamotaninie
udało mi się uzyskać kontrolę nad pojazdem.
- Nie martw się mały - szepnęłam do niego - pomogłam ci a teraz mi się odwdzięczysz, potem możesz wracać do swoich.
W
oddali dojrzałam Raven zręcznie wymijającą pułapki. Zapikowałam w jej
kierunku i wylądowałam tam gdzie grunt zdał mi się bezpieczny.
-
Chyba nie zdążyłam wspomnieć że potrafię sterować wszystkim co lata? -
Oświadczyłam tryumfalnie. - co tam słychać na nizinach kiciu?
- No proszę dzieciątko potrzebuje "smoczka"?
- Zatrzymamy go? - zapytałam podtrzymując konwencję rozmowy z rozwydrzonym dzieckiem. Raven spojrzała na mnie z politowaniem.
- Ile razy mam ci mówić...
Nie skończyła, nie wiem kto nastąpił na jaką płytę w każdym razie podłoże zaczęła się zapadać.
- Skacz na grzbiet smoka! - krzyknęłam
<Raven?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz