Po krótkiej wizycie w osadzie i upewnieniu nadpobudliwego nieco detektywa amatora ze nie porwali mnie żadni kosmici i wszczynanie alarmu oraz rozwieszanie listów gończych na wszystkich drzewach przy głównej szosie jest raczej zbędne powróciłam podziemnym korytarzem z powrotem do centrum dowodzenia. Ponieważ dostałam popołudniowy dyżur, a było jeszcze bardzo wcześnie udałam się do jadalni, gdzie zasiadłam nad talerzem wystygłej nieco potrawy, o dziwacznym, choć raczej apetycznym wyglądzie, ułożonej artystycznie przez kucharza na czyściutkim owalnym, dość dużym półmisku i zaczęłam bezcześcić ten doskonały twór gmerając w daniu tępo i bez przekonania. Nie podniosłam pyszczka nawet słysząc nad sobą znajome dzwonienie zawieszki przy obróżce Sigmuntusa i jakoś nie zastanawiało mnie dlaczego właściwie ten samotnik zjawia się nagle w miejscu tak tłocznym i gwarnym zupełnie nie przystającym do jego preferencji. Być może dlatego nie poświęcałam temu głębszych rozważań, że sama zachowywałam się niezwykle dziwnie ja energiczny terierek, którego wszędzie pełno teraz siedzący najspokojniej nad zdecydowanie za wczesnym śniadaniem. Pies dosiadł się do mnie i zaczął się przyglądać jak to miał w zwyczaju nieco zbyt badawczo i natarczywie.
- Jak się czujesz? - zapytał spokojnie.
- A może to on połknie ciebie
Nie słuchałam specjalnie tego co mówili, bo przecież już przywykłam do tych przytyków. Natomiast martwił mnie znikający powoli punkcik.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz