niedziela, 5 czerwca 2016

Event: Od Raven C.d. Aidonii

Lecąc w dół nie byłam pewna co do sprawności umysłowej towarzyszki. 
- Brawo idioto, jak zginiemy... - warknęłam 
Uderzyłam o grunt. Spadłam tradycyjnie na cztery łapy co nie mogłam powiedzieć o tych niezdarach. 
-Au - jęknęła suczka 
Parsknęłam wrednym śmiechem 
- Co? Piesek się pogruchotał? Trzeba było nie zrzucać nas w przepaść! 
- Ja?! 
- A kto? - przybrałam najbardziej wnerwiający ton głosu. 
Zobaczyłam schody. Skierowałam się do nich. 
- Halo? Te schody idą w dół, a rozwiązanie na górze! - marudziła Aida 
- Byłam na górze, czas nadać własne zasady 
Nie wiedziałam czy dobrze robię schodząc niżej, ale nie wiem czemu głęboko wierzyłam, że coś tam jest. Kolejne piętro, zgaduję że 4. Zrobiło się zimno. Zawiał potworny wiatr ze śniegiem. Poczułam pod łapami biały puch. Na szyi miałam swój czerwony szalik. 
- Pomocy! - usłyszałam zduszony krzyk, znam ten głos, znam ten głos! 
Pobiegłam tak jak kiedyś na wschód. Zobaczyłam rudego kocura zagrzebanego pod lawiną, wstawał mu tylko nos i łapa. Był nieprzytomny. Zabrałam go. Krok po kroku ścigając się z czasem i śmiercią zbliżałam się do lodowej jaskini. Weszłam do środka i rozpaliłam ogień. Po paru (oczywiście tu Raven ma świadomość paru godzin, na prawdę to tylko kilka minut) godzinach obudził się. 
- Kim jesteś? - zapytał 
- Twoim koszmarem - ucięłam - Uratowałam ci tyłek boś się wpakował burzę śnieżną! - warknęłam 
- Ja, ja nie sam... Porwali mnie i zostawili tutaj, argh i tak nie uwierzysz 
- Może to i lepiej - zmarszczyłam nos. 
- Raven - mruknął 
- Zaraz co? 
- Co? 
- Znasz moje imię, ale ja ci go nie mówiłam... 
Wtem wszystko się rozwiało. Stałam pusto wgapiona w ziemię. Końcówka ogona drgała niespokojnie. Wizja, chol. wizja! Dla czego?! Aida z tego co wiem rozwiązuje je myśląc co ma się zdarzyć. Ja tego nie potrafię, gdy się zaczyna zapominam, żyję tą wymyśloną chwilą. I czemu to tak uderza w moją przeszłość? Każda z dwóch przedstawiała coś co się wydarzyło. Odczułam pustkę. Uświadomiłam sobie jak brakuje mi rudego kocura... Muszę z tym walczyć. Tym razem siedziałam ze zwieszoną głową wpatrzona w ziemię. Glizda znów przerażona chciała się do mnie przytulić, zarysowałam jej na pysku trzy karmazynowe kreski i syknęłam. 
- Odczep się! Nie jestem twoją niańką! Bądź facetem! 
<Aidonia?>

środa, 25 maja 2016

Event: Od Fortis C.d. Pakt

Gdy tylko wpadłam na ring, którego końca nie było widać, silny strumień wodny, strzelił w moją pierś tak, że poleciałam na drugi koniec i przyciśnięta do ziemi nie mogłam złapać oddechu. Moje oczy zaszkliły się, łapy machały w powietrzu, a ja widziałam jedynie wysoki na kilkanaście metrów, chudy kształt. Ale spokój wewnętrzny nakazał mi myśleć. Szybko, ostatkami sił obróciłam się nagle, kolejny ból przeszył moją szyję, uszy, tył łba. Czułam, jak pod ciśnieniem sierść zostaje wyrwana, a niechroniona skóra drze się, niby papier. Krew trysnęła, ale wreszcie mogłam oddychać. Wytworzyłam tarczę i padłam ze zmęczenia w bezpiecznej bańce. Z tej samej, dzikiej wody, która mnie przed chwilą próbowała zgnieść, niby robaka. Ta sama teraz chroniła mnie i nie pozwalała bardziej zranić. 
Kropelka musnęła mój kark. Zapiekło, ale potem przestało. Dziwne uczucie ulgi przebiegło przeze mnie. Oczy zamknęłam, a sen zmorzył mnie od razu.


***

Ogromny stwór próbował zniszczył moją ochronną siatkę, ale nie dał rady. Póki on marnował na to swoje zapasy wody, ja posilałam się nią i rosłam w siłę. Dzięki temu mogłam dalej utrzymywać tarczę. Obudziłam się kilkanaście minut później. Gdy ujrzałam ogromną łapę, chudą, ale jakby rozciągniętą przede mną. A dzielił nas jednie silny strumień. Wzdrygnęłam się. Wielkie, przekrwione, białe oko przyjrzało mi się dokładnie. Dwoje zwisających uszu słuchało bicia mego niewielkiego serca. Z wściekłością i podekscytowaniem dziwaczny miotał ogon na wszystkie strony. 
Gdy otrząsnęłam się wreszcie, ze zdziwieniem przypomniałam sobie jedną z zasad. 
,,Walka kończy się wtedy, gdy jedno, lub oboje, przeciwników jest niezdolnych do dalszej walki."
Byłam niezdolna do walki.. chyba. Właściwie, to pewnie jestem jedyną istotą, która podczas tej morderczej rzezi, na życie i śmierć ucięła sobie drzemkę. Tuż obok przeciwnika. Może tego nie uwzględnili. Bo tak właściwie, to byłam, ale i nie byłam do tego zdolna.
Westchnęłam i usiadłam przeciągając się mimowolnie. Lodowata woda trysnęła na mój pysk. Potrząsnęłam nim. Rozbudzona zaczęłam układać plan na zrobienie.. czegokolwiek.
Ale nic. 
Właśnie! Nic.
Siedziałam i zbierałam energię. Nie będzie bezpośredniego starcia, kieł w kieł. Nie będzie też długiej wymiany pocisków. Będzie tylko długa taktyka. 
Wysoki zwierz atakował raz w raz sądząc, że wreszcie przebije się przez moją obronę. Lecz nie! Nic mi nie zrobił, bo gdy tylko wsadzał łapę w tarczę, ta od razu ją zgniatała przy ziemi, a on ją wyrywał i plując śliną na wszystkie strony uciekał. Raz po raz. Po pewnym czasie ślina strzeliła na wypalony kawałek ziemi, a potem odskoczyła, i przecięła nos bestii podpalając go. I wtedy stało się coś niezwykłego. Cały ring został otoczony gigantyczną ilością wody, która tworzyła ogromne fale skacząc w sztormie. 
Gdy przeciwnik połapał się co robi, było już za późno. Nie miał już mocy. Woda wyparowała, wszędzie powstała mgła.
Wyszłam z bańki, a ta prysnęła i utworzyła się mała kałuża. Używając nosa, skierowałam się do bezbronnego już, osłabionego stwora. Miałam czas, by oszacował go dokładnie. Śmierdział spalenizną. Jego nos zniknął, zwisało jedynie trochę przypalonego mięsa. Wykrzywiał pysk dziwacznie, oczy miał zalane krwią, ogromne i wyłupiaste. Tułów był przeraźliwie chudy, tak jak łapy, czy odnóża. Palce posiadał długie, poskręcane i zakończone długimi, czarnymi pazurami. Jeszcze uszy. Sztywno zwisały, prosto w dół. Futro było długie, gęste, śmierdzące i kędzierzawe, miało kolor sadzy i wyglądało, jakby się w niej wytarzał. Jeszcze ogon. Taki jak uszy. Sztywny, prosty. Wywalił rozdwojony jęzor i syknął, odskoczyłam mimowolnie. Ale zdałam sobie sprawę, że.. nic mi już nie zrobi. 
To było jego życie, a życie jego było wodą. Gdy zniknęła, nie miał prawa funkcjonować, umierał. Zastanawiałam się czasem co stanie się ze mną w takim przypadku, już wiedziałam. 
Bolało mnie to, że już było po nim. Nie chciałam go zabijać! Był taki podobny. Miał identyczny żywioł i potrafiłam go zrozumieć. Bo.. nie urodził się taki. Zniszczyli go! Zmienili! Sprawili, że stał się bestią.
- Spoczywaj.. - dobiegły mnie ryknięcia każące mi go uśmiercić. Uśmiechnęłam się słabo: - Zakończę twe cierpienia.
Zamknął ślepia i wychrypiał.
- Akh.. 
Doskoczyłam doń i rozerwałam mu gardziel. Nie było już krwi, suche, martwe ciało. Po chwili rozwiało się. Jak kurz, który ściera się, gdy odkrywa się jakąś starą księgę.
I wiecie co? Nic specjalnego. Dalej stało się to:
Dołączyłam do Tormenty. Na scenę natomiast wkroczyła Pakt.
Walczyła długo. Słyszałam krzyki wrzaski. I w pewnym momencie ogłosili koniec. Ale ja, czułam coś niepokojącego.
- Obrożo.. - powiedziałam ściszonym głosem. 
- Wąż Mgłowy. Zagrożenia: jad.. - rzekła komputerowym głosem. A to ostatnie słowo wyszeptałam razem z nią.
Tormenta rozszerzyła ślepia i wrzasnęła:
- Pakt! UWAŻAJ NA KŁY! NIE MOŻE CIĘ UGRYŹĆ! TO TRUCIZNA!
Powtórzyłyśmy to jeszcze kilka razy, ale towarzyszka w szale bitewnym wcale nie zwracała na nas uwagi.
I wtedy wąż ukąsił ją w łapę. 
Tormenta krzyknęła, słabszym, zmęczonym głosem jeszcze raz:
- Pakt, to trucizna!
A mrugnięcie powieką później truchło leżało porozrywane na szczątki. Przyjrzałam się temu obojętnie.
<Tormenta? Jak będziesz mogła, to odpiszesz, a jak nie, to Pakt>

poniedziałek, 23 maja 2016

Event: Od Aidoni cd. Raven

Najbardziej nie lubię zaskoczeń. Kiedy mi coś wyrasta przed nosem nie wiadomo skąd i zasłania widok, gdy coś próbuje mi pokrzyżować plany. Nie przeszkadza mi to podczas lotu, gdy dzierżę w łapach stery mojego myśliwca pieszczotliwie zwanego "Jaskółką", ale na lądzie takich rzeczy nie toleruję. I jakby wychodząc na przeciw moim oczekiwaniom nagle okazało się, iż otaczają mnie moi najwięksi wrogowie, tzn. nie całkiem moi, bo był to gang nad którego rozpracowaniem pracował mój opiekun. Dziewięciu rosłych mężczyzn patrzyło na mnie groźnie machając biczami i dzierżąc w rękach worki. Chciałam cofnąć się, ale nie miałam dokąd uciec. Przez myśl przebiegła mi treść wskazówki. Sen, iluzja.
- Jeśli to iluzja - pomyślałam - to działa tylko wtedy gdy w nią wierzę i chyba mogę wykorzystać moją wybujałą wyobraźnię.
Wyimaginowałam sobie mojego przyjaciela detektywa jak w swojej koszuli w kratę i eleganckim sweterku rozkłada po kolei na deski bandziorów.
- Tak! Brawo!
Dostrzegłam na ziemi jakiś kamień z zapałem cisnęłam w szefa oprychów i nagle... brzdęk! pękło szkło i obrazy się rozwiały, a zaraz potem moich uszu dobiegło przeciągłe miauknięcie. Pocisk ledwie o kilka centymetrów minął Raven, która zjeżona przypadła do ziemi.
- Wariatko! - wrzasnęła - próbujesz mnie zabić
- Jak widać niestety nie skutecznie
- Znalazł się żartowniś... lepiej bierz ode mnie tą gadzine
Smok podbiegł do mnie i trącił przyjaźnie pyskiem omal nie przewracając.
- No już - rozejrzałam się po pomieszczeniu - musimy się stąd wydostać
- Brawo geniuszu
- A zgodnie ze wskazówkami - pośród luster dojrzałam szklaną doniczkę z drzewem rosnącym do góry korzeniami. Pchnęłam ją i nagle wszystkie lustra jednocześnie pękły, a my wraz z skrzącymi się odłamkami zaczęliśmy spadać w dół. 
<Raven - przed nami jeszcze parę pięter, ale myślę, że to może być całkiem ciekawe i przepraszam że teraz takie słabe opko i tyle musiałaś czekać>

środa, 18 maja 2016

Od Raven C.d. Aida


Popatrzyłam krzywo na smoka Aidy. Wstrętna glizda... Otrzepałam futro. Mruknęłam jeszcze coś pod nosem i zabrałam się za składanie odpowiedzi.
- Może wypadałoby wejść? - spojrzałam na wierzę pod nami.
Z jej szczytu widać było inne krajobrazy, wszędzie iskrzyły się smoki, zdawało mi się nawet że widzę jakiąś drużynę naszego pokroju, ale to równie dobrze mogły być tylko kamienie, poruszające się za sprawą mojej wyobraźni. W środku budowli było cicho. Znajdowałyśmy się na przedostatnim piętrze. Nagle zorientowałam się że Aidoni nie ma, ani jej zielonej glizdy. Zauważyłam lustro. Podeszłam bliżej ale nie ujrzałam w nim siebie. Odwróciłam wzrok aby upewnić się czy jest tu całkiem pusto. Gdy moje oczy zbiegły się z lustrzaną powłoką zobaczyłam aksamitną, białą sierść. Budowę kropka w kropkę jak ja. Jedynie jej ogon był bardziej puszysty. Wpatrzyłam się w oczy odbicia. Były szaroniebieskie, niemal bez źrenicy.
- Witaj Raven - uśmiechnęła się kotka z lustra
Odskoczyłam w bok i syknęłam
- Nic się nie zmieniłaś - nadal wlepiała we mnie wzrok.
Znałam to spojrzenie.
- Co ty tu robisz?! - krzyknęłam uderzając łapami w lustro.
- Oh, Raviś, szukam cię - oparła się o szybę w miejscu moich łap
- Uważaj bo jeszcze ci uwierzę! - prychnęłam - co to za chora szyba?! - warknęłam
- Nieistotne, ważne że jesteśmy wreszcie razem, zbijemy tylko szkło...
- Nie, ty byś tak nie powiedziała... Bo jesteś potworem! Co to za chory sen?!
W tym momencie odwróciłam się z powrotem do lustra, ale zobaczyłam tylko ścianę. Biała zniknęła. Jednakowoż Aidy też nie było. Zauważyłam jej smoka, który rzucił się na mnie przestraszony. Miałam go odpędzić ale okropnie się bał. Pewnie braku Aidy. Miałam iść jej szukać, ale musiałam wpierw odkleić od siebie zwierzę.
- Cicho, ona zaraz wróci - poklepałam go po łbie - trochę więcej odwagi młody... eee... No mniejsza jak tam cię nazwać, może Juliusz?... Nie to bez sensu, chociaż... - posłałam mu dość miłe, a zarazem nieco wredne spojrzenie. Usiadłam na ziemi planując co zrobić. Gdzie mogła być Aida?
<Aidonia?>

sobota, 14 maja 2016

Event: Od Pakt C.d. Fortis

Podczas gdy Fortis prowadzi ryzykowną rozmowę z wielką czerwoną bestią, ja uważnie się rozglądam. Znajdowałyśmy się w wielkiej jaskini, która ciągnęła się kilkadziesiąt metrów w górę. Było tutaj ciemno i nieprzyjemnie, a do tego duszno. Smoki często wydmuchiwały wielkie kłęby pary, przez które nie było nic widać.
Po obu stronach tunelu można było dostrzec wgłębienia w szarej skale, z których wystawały ogony, skrzydła, czy głowy zaciekawionych bestii. Chyba nie często wpadał tutaj ktoś z wizytą...
Rozważałam wszystkie opcje. Nie wiadomo, do czego doprowadzi nas ta konwersacja Fortis z władcą smoków. Powinnyśmy też szukać polany i klucza, a czołgamy się jakimiś tunelami pełnymi wielkich ziejących ogniem bestii...
- Jak śmiałyście wtargnąć na mój teren! - syczy niskim głosem czerwony władca. - Nie wiecie, że to zakazane?
- Nie miałyśmy pojęcia, panie - Fortis wyraźnie daje sobie radę w kontaktach dyplomatycznych.
- Czego tu szukacie? - burczy nieco mniej agresywnie smok, patrząc na nas przenikliwym wzrokiem złotych oczu.
Szybko wymieniamy spojrzenia. Kłamać czy powiedzieć prawdę? Tori ledwo zauważalnie kiwa łebkiem. Mi również nie uśmiecha się myśl o tym, by łgać przed dwadzieścia razy większym zwierzęciem, które w dodatku umie ziać ogniem i może nas spalić w pięć sekund. Albo przygnieść wielkim ogonem. Albo rozpruć umięśnioną, najeżoną kolcami łapą.
Nie będzie miał problemu, by zabić w kilka sekund całą naszą trójkę.
Nawet, jeśli jakimś cudem udałoby nam się uciec, dopadłyby nas z pewnością inne smoki, które z coraz większą ciekawością wystawiały łby ze swoich jaskiń. Niektóre były oszałamiająco piękne, tak jak skrzący się krystalicznie pokryty przeźroczystymi łuskami - inne - tak brzydkie, że czym prędzej odwracałam wzrok. Cała parada dziwactw, był jeden z dziesięcioma oczami umieszczonymi w szyi, kolejny miał tak wysuszone ciało, że wyglądał jak szkielet owinięty skórą. Kości niemal przebijały się przez ciemną powłokę, widać było jak pulsują narządy.
Poczułam dreszcz niepokoju pod skórą. To nie wyglądało normalne.
I chyba wcale takie nie było.
- Poszukujemy klucza o magicznych właściwościach - wyjaśnia Fortis, czym przerywa moje rozmyślania. - Może został ukryty gdzieś tutaj... Prawdopodobnie jest mały, wykonany z jakiegoś metalu. Na pewno się błyszczy, więc powinien być widoczny. Czy żaden z twych poddanych, o łaskawy, nie zauważył czegoś podobnego? - pyta ostrożnie.
- Wczoraj jeden z patroli przyniósł ciekawe wieści. W znanym nam miejscu pojawił się przedmiot, który pasuje do waszego opisu. - Smok układa się wygodniej, przyglądając się nam z rozbawieniem wymalowanym na pysku.
- Jakim miejscu? - wyrywa się Tori.
- Wiedzieć, a powiedzieć, to dwie różne sprawy - władca mruży podstępnie oczy. - Coś za coś. My, smoki, nie jesteśmy szczególnie hojnymi istotami.
- Co miałybyśmy zrobić? - pyta Fortis, z przejęcia zapominając o uprzejmościach.
Chcę jej powiedzieć, żeby nie zdradzała, jak bardzo nam zależy na odnalezieniu klucza. Jeśli te smoki dowiedzą się, jak ważny jest dla nas ten przedmiot, być może zechcą go oddać za bardzo wysoką cenę, albo co gorsza - zatrzymają go dla siebie, myśląc, że jest wiele warty. A wiadomo, że te stworzenia uwielbiają gromadzić wszelkie skarby. Jednak zanim cokolwiek robię, jest już za późno.
- Niech się zastanowię... - czerwony gad przechyla głowę w zamyśleniu. - Wiem, co zrobiłyście - syczy zaraz złym głosem. - Zraniłyście jednego z nas. Dokładnie, to byłaś ty, ale to nieistotne - macha na mnie łapą gestem rozkapryszonego lorda. - Skoro już same tak chętnie do nas przyszłyście i prosicie o wymianę... Informacja za wystawienie w zawodach, a wasze winy zostaną wam odpuszczone. Okaleczenie jednej z moich poddanych pójdzie w zapomnienie. Jeśli tylko... - złośliwie uśmiecha się zębami podobnymi bardziej do szabli. - ...przeżyjecie.
W tym momencie czuję na sobie nieprzychylne spojrzenia Tori i Fortis. Nie patrzę na nie, bo czuję wyrzuty sumienia. Gdyby nie ja, zadanie na pewno byłoby dużo łatwiejsze, bo smoki nie miały z nami żadnych nieporozumień, które w obecnej sytuacji chcą wyrównać.
- Zawody będą polegać na walce z innymi magicznymi stworzeniami, które wybierzemy my, smoki. - wyjaśnia władca. - Po jednym na każdą z was. Walka kończy się wtedy, gdy jedno, lub oboje, przeciwników jest niezdolnych do dalszej walki. Wycofanie się jest niemożliwe.
- A co, jeśli się nie zgodzimy? - pyta Tori.
- Możecie przystać na moją ofertę - smok zerka w stronę ciemnych jaskiń w górze. - Albo już nigdy stąd nie wyjść.

***

Z niepokojem obserwuję ring, który znajduje się pośrodku wielkiej skalnej hali w kształcie prostokąta. Kamienne ściany są szare, ale odbijają światło jak szkło. Smoki nazywają to miejsce Szklanym Zamkiem, zapewne z powodu strzelistych konstrukcji skalnych, które wzbijają się dziesięć metrów do góry zaraz za ringiem, przypominających wieże. W porównaniu z całą salą są niewielkie, bo sklepienie sięga kilkunastu metrów.
Wokół zebrało się przynajmniej trzydzieści bestii. Usiadły na wyższych poziomach skał, które wznoszą się wraz odległością od miejsca walki. Rozmawiają, prychają ogniem, śmieją się.
Dla nich jesteśmy chwilową rozrywką.
Stoimy przed barierą, którą wyznacza metrowy spadek. Okrągłe pole to miejsce, w którym zmierzymy się z naszymi przeciwnikami.
Jako pierwsza będzie walczyć Tori, potem Fortis, a na końcu ja. Najgorsze jest to, że nie będziemy się nawzajem widzieć. Mnie i border collie wyprowadzają za strzeliste wieże, Tori zostaje na ringu.
Przez dobre pół godziny wysłuchujemy odgłosów walki, bo echo w wielkiej sali doskonale się niesie. Słyszę skrzeczenie i ryki, co pasowałoby do ptaka albo do jakiegoś wielkiego kota. Nie mam pojęcia, co mogłoby wydawać takie dźwięki. Do mojego nosa dociera też słaba woń dymu, co oznacza, że Tori prawdopodobnie coś podpaliła.
Potem wyprowadzają Fortis. Tym razem nie słyszę jej przeciwnika, za to często chlapanie wody. Moja druga towarzyszka również nie ogranicza się ze swoimi mocami.
Następnie ja.
Wychodzę na okrągły ring. Widzę kałuże wody i poczerniałe miejsca, które jeszcze się tlą, wydzielając nieprzyjemny zapach. Oddycham głęboko i robię parę kroków do przodu.
Nade mną przelatuje zielony smok z czymś wijącym się w łapach. Upuszcza zwierzę, a to błyskawicznie zwija się w owal. To wąż.
Wielki, grubości mojej klatki piersiowej, a gdy unosi łeb ku mnie widzę więcej niepokojących szczegółów. Jest niemal przeźroczysty, zauważam siateczkę żył i ciemniejszego unerwienia. Krzywię się z niesmakiem. Te stworzenia na Smoczej Wyspie są naprawdę ohydne.
Wąż jest ślepy, nie ma oczu. Nieustannie wysuwa język, jest rozproszony i zdenerwowany. Zapewne nie wie, że ma się ze mną zmierzyć na śmierć i życie.
Wykorzystuję jego nieuwagę i skaczę naprzód. On jednak syczy głośno i dematerializuje się. Obracam się szybko, ale on już jest za mną i otwiera pysk najeżony ostrymi jak szpilki zębami. Jak bicz przecina powietrze i niemal trafia. Turlam się w ostatnim momencie nieco w bok. Próbuję nałożyć Blokadę na jego teleportację, patrząc, jak robi to po raz kolejny, ale mi się nie udaje. Wtedy właśnie aktywuje się Obroża i gada coś, dekoncentrując mnie.
Staram się wyłapać jak najwięcej możliwości. Moje moce w tym przypadku nie pomogą, bo najwyraźniej teleportacja tego stwora to jego naturalna umiejętność, a nie sprawa magicznych zdolności. Unikam kolejnych ataków, ale nie mam żadnego pomysłu, co robić dalej.
Pozostaje jeszcze Wstrząs, ale nie chcę ryzykować. Co, jeśli siła mocy będzie zbyt wielka i zamiast zabić tylko węża, pozbawię życia także kilka smoków siedzących naokoło? Tego na pewno by mi nie darowały. Albo przeciwnie, jeśli zadziałałby za słabo... Może tylko przyprawiłabym przeciwnika o lekką migrenę.
Gdy czuję ukłucie na tylnej łapie, momentalnie wracam do rzeczywistości. Ugryzło mnie! Z furią rzucam się na stworzenie, ignorując wszystko i wszystkich naokoło. Nie zwracam uwagi na to, co ględzi moja Obroża, na krzyki Tori i Fortis, które wyraźnie próbują coś mi przekazać.
Wgryzam się w szyję węża, a wokół pryska ciemnoczerwona krew, która na tle bladej skóry wygląda jeszcze bardziej intensywnie. Pięknie błyszczy się na szarym kamieniu. Wspaniała. Raz po raz miażdżę szczękami ciało bestii. Rozszarpuję go na części pierwsze, miotając się od skrawka do skrawka. Dyszę ciężko, prawie nie mogę oddychać.
Do mojego przeciążonego umysłu dociera jedynie krzyk Tori.
"Pakt, to trucizna!"

Fortis?

czwartek, 12 maja 2016

Event: Od Aidoni cd. Raven

Leniwie otworzyłam oczy czując na twarzy dość mocny podmuch ciepłego powietrza. Przed sobą ujrzałam ogromy złocisty krąg przypominający słońce. Miałam zamiar jeszcze chwilę się przedrzemać, gdy nagle uświadomiłam sobie iż rozgrzana gwiazda dnia nie powinna być, aż tak blisko. Poderwałam się właśnie w tym monecie by ujrzeć ogromne cielsko smoka unoszące się w górę, W zasadzie to nawet nie byłam w stanie objąć go w pełni wzrokiem. Nogi miał jak wierze strażnicze, a lśniące w paszczy rzędy zębów przypominały ostrza sztyletów tylko że odpowiednio zwielokrotnionych tak że dorównywały drzewom.
- Raven? - szepnęłam.
Z jednej z wyższych gałęzi spadł i bezszelestnie wylądował tuż obok mnie ciemny kształt. Kotka naprawdę nadawała się na agentkę, co przyznawałam z niejakim niesmakiem. Smok nie wyglądał na agresywnego, ale i tak wolałam nie rzucać mu się w oczy. Nagle jednak skała ponad nami zgrzytnęła, huknęła i posypał się grad kamieni, a spoza kłębowiska pyłów wyłonił się drugi smok.
Pomiędzy jego łuskami drgały czerwone żyłki, w których zdawała się płonąć czysta lawa, Jego oczy płonęły, a ogon drgał niespokojnie jak u tygrysa. Znaleźliśmy się w potrzasku. Potężny gad machną skrzydłami. Podmuch pewnie zmiótłby nas z nóg, gdyby nie osłonił nas mój smok. Nie miałam pojęcia skąd mu się to wzięło. W każdym razie wiele drzew położyło się na ziemi jakby były cieniutkimi zapałkami. Smok ryknął. Zastanawiałam się czy nie włączyć tłumacza, ale nie sądziłam, by to co chciał powiedzieć było dla nas jakkolwiek korzystne. Zbliżył się do nas przekrzywiając głowę jak ptak. Nie widzi co się dzieje na wprost niego - przemknęło mi przez myśl. Wskoczyłam na swojego myśliwca (jak postrzegałam ocalonego zwierzaka)
- Uciekaj Raven! Ja odciągnę jego uwagę. - ustawiłam się poza polem jego widzenia.- Hej ty wielka ciężka beczko śledzi! tu jestem gamoniu.
Stwór zamachnął się łapą.
- No uciekaj Raven?
- Po pierwsze nie będzie mi taki podlotek nielotek mówić co mam robić, a po za tym nie pozwolę sobie odebrać całej zabawy.
Odkrzyknęła i poparzyła smoka laserem. Spróbowała rzucić się na niego, ale wówczas drugi gad, o którym zupełnie zapomniałyśmy zaaferowane nowym gościem chwycił ją potężnymi pazurami na szczęście nie zbyt mocno. Zwierz ryknął i wzbił się w górę. Wyglądało jakby chciał ugodzić drugą bestie, ale gdy tylko cofnęła wężowatą szyje zielony chwycił mnie wolną łapą  razem z "pojazdem" i uniósł ze sobą. Jego ognisty pobratymiec puścił się za nami w pościg. Dogonił nas po paru minutach, który jednak bardzo oddaliły nas od wcześniej obranej drogi. Potwory zaczęły się szamotać.Być może byłoby pasjonującym przeżyciem obserwować to starcie z boku, ale nie wyglądało to tak pięknie gdy ciągle w myślach przebijała się świadomość że możesz zostać przystawką zwycięscy. Zielony smok chyba został zraniony. Z potwornym wrzaskiem rozwarł szpony. Zaczęliśmy spadać w dół z zawrotną prędkością. Z trudem udało mi się chwycić prowizoryczną uzdę mojego myśliwca. Wyrównałam w miarę jego lot i zdołałam chwycić Raven nim w dość niezgrabny sposób wylądowaliśmy na jakimś wysokim budynku. Nim udało nam się pozbierać ponad nami utworzyło się coś na kształt ozdobnej ażurowej kopuły.
- Jakby sama wysokość nie wystarczyła! - prychnęła kotka spoglądając w dół. Nie wiedziałam co odpowiedzieć tym bardziej, że zajęta byłam łapą mojego smoka, nadwyrężoną twardym lądowaniem, już wcześniej zaś osłabioną nim uwolniłam go z pułapki olimpijskiej kolumnady. Nie wiele mogłam zrobić bez bandaży.
- Co teraz zrobimy - zapytałam
<Raven?>