Słońce skierowane na moje zamknięte powieki, obudziło mnie. Z niezadowoleniem ziewnęłam i wyprężyłam grzbiet. Do drzwi mojego gabinetu, w którym zasnęłam zastanawiając się nad wrogim stadem kotów, ktoś zapukał.
- Proszę. - odparłam i widząc jak czarny kot uchyla drzwi i wchodzi do środka z najeżoną sierścią, zaśmiałam się serdecznie. - Witaj Deimond! Jak się masz?
- Dzień dobry. - powiedział powoli. - Powiedz im, że mają na mnie nie szczekać! - mruknął z niezadowoleniem.
- Jeszcze się uczą poznawać swoich. - stwierdziłam.
- Czas najwyższy, żeby nabyli tę niezwykle cenną umiejętność. - prychnął i usiadł na skórzanej pufie jak u siebie.
- Ciasteczka? - zaproponowałam zaglądając w czeluści oszklonej szafki z łakociami.
Westchnął i kiwnął głową. Z promiennym uśmiechem położyłam na stoliku obok niego tackę z ciasteczkami w czekoladowej oprawie. Smaki kocie i psie.
Poczęstowałam się jednym i zatapiając w pysznej masie swoje kły...
- Słyszałem, że ludzie organizują jakiś festyn. - rozpoczął, a po jego ciasteczku zostały jedynie okruszki.
- Przynajmniej nie będziemy się nudzić. - skwitowałam. - Kiedy to?
- Za jakiś tydzień... Chwileczkę. - zamknął na moment oczy, co wyglądało jakby już zasnął. - Dokładnie za tydzień. - otworzył oczy.
- Przyszedłeś, żeby mi to oznajmić, czy coś jeszcze? - wcześniejsza rozmowa była tylko na wstęp. Odwiedzaliśmy się raczej, żeby oznajmić sobie coś ważnego.
- Tak, jeszcze coś. Pojmaliśmy zbiegłego kocura.
- Ten łysy? - zaciekawiłam się. Łysy kot zawsze był najśmieszniejszy. Żartował sobie i stroił niegroźne psikusy, ale trzeba mieć go na baczności. Może działać na rzecz wroga.
- Tak.
- Co tym razem? - połknęłam szybciej ciastko, żeby go potem nie wypluć na mojego gościa, gdy mnie rozśmieszy.
- To dziwne, ale nic. - zmarszczył brwi.
- Może skończyły mu się pomysły? - przypomniało mi się, jak założył akwarium na głowę i biegał po sali rozpraw krzycząc: ,,uwolnić orkę!". Czknęłam ze śmiechu.
- Nie sądzę, to bardzo oryginalny kot. Wątpię, by postanowił robić w życiu coś innego.
- Ja bym jednak stawiała na brak pomysłów. Ale, ile jest u was?
- Cztery dni.
- Pewnie siedzi w celi?
- Zdziwiłabyś się. Ćwiczy na siłowni.
- I nic?
- Nic.
Westchnęłam cicho. Bardzo lubiłam, gdy Deimond opowiadał to wszystko. Szkoda, że pewnie już nie będę miała okazji zlecieć z sofy na podłogę ze śmiechu.
Nagle obroża Deimonda zapiszczała i ukazał się niesłyszalny dla mnie sygnał.
- Wzywają mnie. Bywaj! - krzyknął na odchodne i zniknął za drzwiami.
<Deimond?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz